Serwacy wyszedł. Grancey zatrzymał u siebie Gilberta.
— Mam z tobą do pomówienia — rzekł do niego.
— O czem jeszcze? — pytał z niechęcią mąż Henryki.
— Podobne opóźnienia szkodzą naszym interesom. Jestem na wszystko zdecydowany i nie wacham się wcale. Niech się co chce stanie, trzeba przyśpieszyć moje małżeństwo.
— Czy ono jednak będzie właściwem w tej chwili?
— Dla czego nie? Rzecz główna zostanie dokonaną, reszta zrobi się, gdy przyjdzie na to pora. Nie sądź, abym zostawszy szczęśliwym małżonkiem panny Maryi-Blanki zapomniał o Joannie Rivat.
— To małżeństwo wywoła rozgłos. Będą o nim mówili...
— Co nas to obchodzi? Niech sobie gadają.
— Może obudzić podejrzenia...
— Podejrzenia? U kogo... i względem czego? Nie bądźże tchórzem jakim cię widzę, mój kochany. Od pewnego czasu widzisz wszystko czarno w około siebie.
— Bo życie nie jest różowem!...
— Stara bajka jaką raz do djabła wyrzucić trzeba! Jeżeli życie złem ci się być zdaje, to znaczy, że zapatrujesz się tylko nań ze złej strony. Wierzaj mi przyśpieszmy małżeństwo. Zobacz się dziś ze swoją żoną i przypuść szturm do sytuacyi.
— Widziałem się z nią przed chwilą, jest bardzo chorą.
— Tem lepiej! Łatwiej wyjednasz zezwolenie.
Nastąpiła chwila milczenia. Grancey zapalił cygaro.
— Czy pamiętasz —zaczął siadając — że w ciągu nadchodzących trzech dni masz mi wypłacić summę trzydzieści siedem tysięcy pięćset franków?