Jump to content

Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/581

From Wikisource
This page has not been proofread.

 Marya-Blanka... Marya-Blanka?... A więc to nie Róża... a jednak to ona!...
 — Upewniam panią, że złudzoną zostałaś podobieństwem.
 — Tak jest — ozwała się Blanka — jestem widocznie podobną do kogoś ze znajomych pani i ztąd pochodzi pomyłka.
 Posłyszawszy mówiącem to młode dziewczę, Joanna powtórnie zadrżała i niemniej gwałtownie jak poprzednio.
 — Ależ nietylko taż sama twarz — wyjąknęła — ale tenże sam głos, to spojrzenie, tenże sam uśmiech. Dwie żyjące istoty tak do siebie podobne, czy to być może? A jednak trzeba temu wierzyć!... Zatem panienka nie jesteś Róża?
 — Nie, pani! Wszak mama powiedziała, że się nazywam Marya-Blanka.
 — Wierzę... a jednak widząc ciebie, zdaje mi się, że tamtą widzę, słuchając ciebie, tamtą słyszę. Twoje ruchy pani, są tamtej ruchami. To zdumiewające... to dziwne!...
 — Gdzie pani poznałaś osobę, o której mówisz? — zapytała Henryka.
 — W Przytułku, w Blois, gdzie była dozorczynią i pielęgnowała mnie z poświęceniem córki.
 — Pani byłaś umieszczoną w tym Przytułku?
 — Pozostawałam tam przez lat siedemnaście.
 — Na jaką chorobę cierpiałaś?
 — Byłam obłąkaną — wyszepnęła smutno Joanna.
 — Obłąkana?... Ach! nieszczęśliwa!...
 — Tak, pani, ale nie jestem nią teraz. Odzyskałam rozum w zupełności i jeżeli obecnie wzięłam pani córkę za ową Różę, za tę biedną sierotę, która mnie tyle kochała, a którą pozostawiłam tam smutną, osamotnioną, to nie dla tego, ażeby miały osłabnąć moje władze umysłowe, albo żeby mnie dręczyły jakieś hallucynacye, ale dla tego, że widząc ją przed sobą, zdawało mi się, że widzę tamtą łagodną i tkliwą infirmerkę z Przytułku w Blois. Prawdziwy to anioł dobroci!... a przytem tak piękna.