chetnej rodziny Grancey’ów, nie kupił, ale ukradł te weksle Duplatowi.
Bądź co bądź, mało mu na tem zależało, a jeżeli ów wicehrabia był łotrem, tem lepiej dla projektu, jaki powziął względem niego.
Schował weksle w szufladkę kasy żelaznej i zamknął ją na klucz.
— Otóż i załatwiona sprawa, podajmy sobie rękę — rzekł mniemany Grancey.
— Jako przyjaciele...
— Tak, jestem przekonany, że niemi będziemy i na długo. Poznałem cię panie Rollin i widzę, że jesteśmy jak gdyby dla siebie stworzeni!
— Potwierdzam to w zupełności.
— Łączność tworzy siłę, a my złączywszy się z sobą, będziemy mogli przedsięwziąść i wykonać najryzykowniejsze zamiary.
— Liczę na to...
— Widzę w przyszłości miraże złota przed sobą....
— A ja słyszę szelest banknotów...
— Wszystko to jest dobrą wróżbą
Wicehrabia spojrzał na zegarek.
— Pięć minut do dwunastej — rzekł. — Czy pan jadasz śniadanie tu u siebie, w pałacu?
— Nie.
— Zechciej więc mi towarzyszyć. Opieczętujemy naszą świeżo zawiązaną przyjaźń.
— Jakto... nierozumiem?...
— Przyjmij śniadanie jakie ci ofiaruje...
— Przyjmuję.
— Dzięki! Przy wetach, będziemy mogli pomówić swobodnie o naszych przyszłych sprawach, o jakich mi pan nadmieniłeś.
— Porozmawiamy. Każę zaprzęgać i jestem na pańskie rozkazy.
Rollin zadzwonił i wydał polecenia.
Po upływie dziesięciu minut dwaj przyszli wspólnicy wsiedli do powozu, a w kwadrans później, rozlokowali się oba w gabinecie Angielskiej kawiarni.