Podczas, gdy wikary kończył opowiadanie, zapukano do drzwi biurowych i ukazał się w nich mężczyzna pięćdziesięcioletni, przepasany białym płóciennym fartuchem na ubraniu.
Ukłoniwszy się księdzu d’Areynes, podał rękę dyrektorowi, który pośpieszył przedstawić obu mężczyzn sobie nawzajem.
— Pan doktór Perrin, jeden z naszych lekarzy — rzekł, wskazując na medyka — a to ksiądz d’Areynes, wikary z parafii świętego Ambrożego.
— Mój dyrektorze — rzekł doktór, po zamienieniu z Raulem ukłonu — wszak odebrałeś wczoraj mój raport co do chorej, znajdującej się na mojej sali pod 17 numerem? Odebrałem, doktorze.
— Żądam, ażeby ta biedna kobieta przeniesioną była do domu obłąkanych. Czyniłem, com mógł z mej strony. Niepodobna mi jest trzymać ją dłużej w moim oddziale!
— Pański raport został przesłany Zarządowi Przytułków. Oczekuje polecenia na przewiezienie Joanny Rivat:
— Joanny Rivat? zawołał zdumiony doktór. — Chora więc z pod 17 numeru została wreszcie poznaną?
— Wczoraj, po twojej wizycie doktorze, została poznaną przez tego pana — odrzekł dyrektor, wskazując na Rajmunda Schloss — i ksiądz d’Areynes przybył tu dziś dla potwierdzenia, że owa chora z pod 17 numeru jest Joanną Rivat, którą on wyratował z płomieni w nocy, dnia 28 Maja.
— A więc szanowny księże wikary znasz tę biedną kobietę? pytał lekarz.
— Znam ją, panie.
— Zawdzięcza tobie więc, ze nie spaliła się żywcem?
— Tak, raniona odłamem granatu w gorejącym domu.
— Racz mi pan opowiedzieć wszystkie te szczegóły — prosił doktór — wszystko co wiesz o niej. Być może, iż