co zrobił z temi ocalonemi przez siebie dziećmi? Jutro od rana, pójdź do szpitalów, a stosownie do tego o czem się dowiesz, udasz się jeśli czas na to pozwoli do merostwa jedenastego okręgu.
Nazajutrz z rana Rajmund Schloss rozpoczął poszukiwania.
Udał się najprzód do szpitala Miłosierdzia, a gdyby się tam nic niedowiedział, pójść postanowił do drugiego.
Punktualnie o dziewiątej, zadzwonił do bramy szpitalnej przy ulicy Lacepède.
— Czego pan sobie życzysz? — zapytał odźwierny.
— Chcę pomówić z dyrektorem.
— Pierwsze drzwi po lewej, w podwórzu.
Stosownie do otrzymanego objaśnienia, Schloss zapukał do drzwi, po nad któremi widniał napis wyryty dużemi literami:
— Wejść proszę! — odpowiedział głos jakiś z wewnątrz.
Przestąpiwszy próg, nasz Lotaryńczyk znalazł się wobec czterdziestoletniego mężczyzny o regularnych rysach twarzy, którego oblicze znamionowała dobroć i intelligencya.
Ow mężczyzna, siedzący przed biurkiem na fotelu, był to dyrektor.
— Co pana do mnie sprowadza? — zapytał przybyłego.
Oświadczywszy, że przychodzi w imieniu księdza d’Areynes, wikarego z parafii świętego Ambrożego, Rajmund w krótkości opowiedział cel swojej wizyty, prosząc o objaśnienie, czyli w szpitalu Miłosierdzia nie znajduje się ra-