ściciel otrzymawszy wynagrodzenie, stawia nową w tem miejscu.
Więcj ów człowiek nie wiedział.
Na parterze, opodal, znajdował się skład win.
Schloss tam wszedł.
W sklepie nie było nikogo. Właściciel siedząc po za bufetem, czytał spokojnie dziennik.
Na widok wchodzącego gościa, przerwał czytanie.
Rajmund kazał sobie podać kieliszek „Kirszu“, a zbliżywszy się do kupca rzekł:
— Będę pana prosił o małe objaśnienie.
—Jestem na pańskie usługi.
— Czy pan byłeś właścicielem tego sklepu podczas Kommuny?
— Tak panie. Podczas całej wojny. Od lat pięciu prowadzę ten zakład.
— A więc, pan znałeś być może niektórych lokatorów ze spalonego sąsiedniego domu jaki teraz restaurują na nowo?
— Znałem ich wszystkich, tak kobiety, jak mężczyzn. Przychodzili tu do mnie po zakupy żywności. W tym domu zamieszkiwało ze dwanaście rodzin robotniczych.
— Znałeś pan więc zapewne i Joannę Rivat?
— Ma się rozumieć, że ją znałem i jej męża także. Ona, bardzo zacna kobieta, on dzielny człowiek, szkoda, że zmarli oboje.
— Oboje zmarli?... Jesteś pan tego pewnym?
— Jak najpewniejszym! Mąż poległ pod Montretout, zabity kulami pruskiemi.
— A żona?
— Zginęła w pożarze, który zniszczył dom ze szczętem, a jednocześnie z Joanną Rivat spaliła się stara kobieta, jej sąsiadka i opiekunka znana pod nazwiskiem „Matki Weroniki“ i dwie nowonarodzone dziewczynki Joanny.
— Dwie dziewczynki? — zawołał Schloss zdumiony.
—Tak panie, dwie bliźniaczki, które Joanna urodziła na trzy dni przed śmiercią.
Widocznie ów kupiec nie wiedział, że Joanna ocaloną została z pożaru równie jak jej dzieci, byłoby więc bezpotrzebnem wypytywać go o więcej.
Mimo to Rajmund zagadnął: