Dokt ór poskoczył ku ranionemu, który stał we drzwiach z zaiskrzonem spojrzeniem.
Rajmund Schloss i Magdalena, jak gdyby przykuci nie mieli siły poruszyć się z miejsca.
Gilbert, stał jak trup pobladły. Nogi się pod nim uginały. To nagłe ukazanie się chorego mroziło go przerażeniem!
Wikary, wyciągnąwszy groźnie rękę ku niemu, wysilonym, złamanym głosem którego dźwięk dreszczem przejmował do głębi, zawołał:
— Ksiądz Raul d’Areynes wie o wszystkiem, Gilbercie Rollin! Wychodź ztąd! Wypędzam cię, nędzniku!
Gilbert cofnął się, oszołomiony, przerażony, czując, że zamęt go ogarnia.
Wychodź! — powtórzył ksiądz Raul — Precz z moich oczu, morderco!...
Nie mógł mówić więcej. Straszne to wzruszenie wyczerpało jego siły.
Potok krwi wytrysnął z ust ranionego i padł omdlały w objęcia doktora.
Magdalena głucho jęknęła.
Rajmund Schloss wrzący wściekłością poskoczył ku Gilbertowi, a chwyciwszy go za ramiona i wstrząsając nim silnie.
— Ha! jeżeli i ten jeszcze umrze — zawołał — ty go zabiłeś! Precz ztąd zbrodniarzu!
I popychał go ku drzwiom.
Gilbert szedł cofając się, oszołomiony, aż dosięgnąwszy drzwi, uciekł.
— Ach! czy on żyć będzie? powtarzał z rozpaczą doktór, trzeźwiąc omdlałego Raula. Wszystko com zdołał otrzymać za pomocą nadludzkich starań, tamten nędznik zniweczył w jednej chwili! By uratować tego nieszczęśliwego, potrzeba było cudu! Aby ocalić go teraz, cudu powtórnie potrzeba! Czyż ten cud nastąpi? Któż, to przewidzieć zdoła?