u tych sąsiadów, dopomagając im w gospodarstwie, a wtedy, bezustannie mówiła o księdzu Raulu, którego kochała jak własne dziecko.
Wszystko troje oczekiwali z trwoga na przywrócenie porządku i zapadnięcie wreszcie zasłony, na ów ostatni akt krwawej tragedyi, a razem i powrót wikarego.
Od pięciu dni siedząc przykuci w mieszkaniu, oczekiwali zmian, ufni w Opatrzność Boska.
Stara służąca księdza d’Areynes zmuszoną była od czasu do czasu wychodzić na ulicę, dla przyniesienia niezbędnych zapasów żywności.
Owa Bretonka bardzo odważna nie lękała się wychylić po za dom.
— Nie spotka mnie, to czego Bóg nie zechce! powtarzała.
Tego wieczora jednak, wyszła bardziej zaniepokojona niż kiedy. Walka uliczna zbliżała się do tej dzielnicy miasta, z wielkim trudem przeto Magdalena zdobyć zdołała niektóre zapasy żywności, zmuszona przechodzić barykady, słysząc kule świszczące nad głową.
Przestraszona gromadami kommunistów i pijanych podpalaczy, wracała z pośpiechem sądząc że ją ściga ta banda dzikich zwierząt. Wraz ze szczupłem wieczornem pożywieniu, przyniosła jednak dobrą wiadomość.
Kupcy z poblizkich ulic, wszyscy ojcowie rodzin, ludzie dobrze myślący, powtarzali jej:
— Uspokój się pani Magdaleno, do jutra rana wszystko się to ukończy. Kommuniści opuszczają swoje barykady, armja Wersalska naprzód idzie. Otóż nareszcie dzielni, uczciwi ludzie szubrawstwo zwyciężą! Ksiądz d’Areynes powróci, ażeby uczyć nasze dzieci!