— Bitwa na zewnątrz wrzała z całą zaciekłością.
Bombardowanie miasta zwiększało się z każdą chwilą. Bicie w bębny ze wszech stron huczała. Dzwony poczęły uderzać żałobnie.
Pomimo lampki oświetlającej wewnątrz ubogą izbę, w której Joanna Rivat zdawała się dogorywać, a gdzie dziwnym przeciwieństwem losu, dwie nowonarodzone bliźniaczki spały snem spokojnym, jak gdyby kołysane ręką anioła, Weronika uczuła nagle przestrach, mrożący krew w jej żyłach.
Dzikie okrzyki dobiegały aż do niej z ulicy. Wzywania do broni, bicie bębny, odgłosy trąb, przekleństwa i śpiewy ponure, wszystko to razem tworzyło przerażający haos.
Jakiś pies pozostawiony w opustoszałym domu, wył przeraźliwie.
Biedna Weronika rada była zadrzemnąć, spocząć choćby przez godzinę, ażeby wzmocnić swe siły. Czyż jednak mogła przymknąć powieki w takim piekielnym hałasie?
Drżała od stóp do głowy.
Nagle, zdawało się jej, ze słyszy jakieś kroki biegnącego szybko po wschodach człowieka.
Byłożby to złudzeniem? Pobiegła do drzwi i otworzyła je, a jednocześnie Joanna się rozbudziła.
Wsparłszy się na łokciach, rzuciła wzrokiem w około siebie. Jęk cichy wybiegł z jej piersi.
— Moje dzieci! szepnęła, spoglądając na uśpione w kołysce niemowlęta.
Weronika pośpieszyła do niej, pozostawiwszy drzwi otwarte.
— Jakże? Czy ci lepiej Joasiu? — zapytała. — Może chcesz..
Huk nagły, straszliwy, przeciął jej mowę.
Sufit zapadł się, pod ciężarem granatu, który, przedziurawiwszy dach, wybuchnął w pokoju.