Gdyby ów człowiek był użył na dobre swojej intelligencyi, byłby mógł stać się jednostką rzeczywistej wartości. Szybko rozumiał i rozwiązywał różne zagadnienia życia przyczem krew zimna, jaką zachowywać umiał, stanowiła jego największą siłę.
Nazwisko Joanny Rivat, było dla Duplat’a tą błyskawicą, rozświetlającą ciemności zaległe w jego umyśle.
Podniósł się zwolna, a przystawiwszy krzesło do stołu, przy którem siedział jego niegdyś kapitan, wsparł głowę na łokciach w zamyśleniu.
— Tak — odrzekł — jesteś szczwanym lisem, mój pryncypale. Widzę, że oddawna już sobie ułożyłeś swe plany.
— W ogólności, tak; ale dopiero od kilku godzin pomyślałem o Joannie Rivat.
— Zkąd i dla czego?
— Przypominam sobie, że mi mówiono jakoby ona w jednym czasie z mą żoną miała urodzić dziecię.
— Nieomyliło cię to bynajmniej. Powiła zatem?
— Tak.
— Córkę? Tego, niewiem. To tylko jest mi wiadomem, że dziecię żyje, chłopiec czy dziewczyna. Dowiedziałem się o tem wczoraj wieczorem, przypadkowo, jak również, że matka mocno jest chorą.
— Joanna Rivat jest więc chora?
— Nawet niebezpiecznie.
— Jożeli tak — zawołał żywo Gilbert — byłoby to czynem ludzkości uwolnić te biedną chorą kobietę, od kłopotów z dzieckiem.
— Tylko bez filantropii — odparł śmiejąc się Duplat. — Mnie to pozostaw proszę. Zatem ów malec Joanny Rivat — dodał po chwili — jest ci potrzebnym do szczęścia?
— Ten albo inny, wszystko mi jedno; lecz skoro ten się nasuwa, więc o nim myślę.