Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/224

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

swój mundur kompromitujący go obecnie i przebrał się, dołączywszy do tego czarny krawat i miękki pilśniowy kapelusz.
 — A co? zmienionym do niepoznania! — wołał uradowany, zawijając w pakiet uniform, pantalony i obwiązując to czerwonym pasem. Wrzucę ten cały pakunek w ów otwór, niech idzie połączyć się ze szpada i rewolwerami. Lecz gdzież jest twoja żona? — dodał, spoglądając po pokoju — miałażby wyjechać z Paryża?
 — Nie! jest ona w suterenie, inaczej mówiąc w piwnicy.
 — Co znowu... dla czego?
 — Tu nie byliśmy bezpieczni. Granat przebił dach domu, trzeba było uciekać i skryć się pod ziemię, co też uczyniliśmy. Właśnie to w sprawie dotyczącej mej żony, chcą z tobą pomówić. Zadziwia cię to nieprawdaż, a jednak nic prostszego w świecie!
 To mówiąc, wrócił do jadalni z Duplat’em zmienionym na mieszczanina.
 — Postawiwszy świecę na stole, podał mu krzesło.
 — Siadaj! — rzekł i rozmawiajmy. Niema czasu do stracenia; musisz natychmiast się decydować.
 — Słucham! — mruknął sierżant, siadając.
 — Moja żona, ubiegłej nocy, wydała na świat dziecię — zaczął Gilbert Rollin.
 — Winszuję! zestałeś więc papa!
 — To dziecię umarło.
 — Do djabla!
 — Była to dziewczynka. Teraz przystępuje do faktu, zbierz więc uwagę.
 — Słucham z otwartemi uszami, a mogę sobie pochlebić, że staram się zrozumieć nietylko wyrazy, lecz umiem odgadywać i pół słówka.
 — Stryj mojej żony, stary dziwak, sporządził przed sześcioma miesiącami szczególnego rodzaju testament, tak obwarowany, że go w niczem naruszyć ani zmienić nie można.
 — I ów testament?
 —Jest całkiem ułożony na korzyść naszego dziecka.