nieubłagany! Będzie mnie ścigał swą nienawiścią nawet po śmierci!
— Jesteś niesprawiedliwym!
— Doprawdy? Tak sądzisz? Ścisłe obrachowanie tego testamentu, na daje słuszność mym słowom.
— Nasz stryj obawiał się, że gdybyś pochwycił w swe ręce kapitał czteromiljonowy, owładną cię dawne szaleństwa, jakie dwukrotnie już cię zrujnowały. Jeżeli więc unieruchomił ten kapitał na korzyść twojego dziecka, a w braku tegoż dziecięcia, przeznaczył go na dzieła miłosierdzia, według własnego uznania, to miał ku temu jak sądzę, absolutne, niezaprzeczone prawo i nie wolno ci czynić mu jakichkolwiek bądź zarzutów w tej mierze!
— Nie wolno?
— Tak, ponieważ stryj daje ci środki do wzbogacenia się...
— Jakież to środki... ciekawym?
— Przyznasz, że suma przynosząca rocznie sto siedemdziesiąt tysięcy franków, stanowiłaby majątek dla niejednego.
— Lichy majątek! — wymruknął Gilbert z przymuszonym uśmiechem.
— Suma ta, składana w kasie corocznie, przez lat dwadzieścia jeden, przedstawia kapitał trzech miljonów pięćset siedemdziesiąt tysięcy franków-odrzekł wikary.
Do czego zmierzasz księże d’Arynes...radbym wiedzieć? — zagadnął Gilbert.
— Posłuchaj! — odrzekł ksiądz Raul. — Suma, wynosząca siedemdziesiąt tysięcy franków rocznie, zdaje się być dostateczną na zaspokojenie potrzeb, upodobań, a nawet fantazyj?
— Och! bardziej niż dostateczną! — zawołała Henryka.