cia. Ale w tym, co nas łączy, niema ani trochę przyjaźni. Chłodne słowa nasze oplata subtelna, złota siatka myśli niepokojących, uśmiechających się nęcąco z poza zasłon o fałdach sztywnych, stylizowanych.
Pomimo rozumienia się nawskroś, zależność moja od tego człowieka jest tylko zmysłowej natury. Dla tego niewola moja kończy się z chwilą, gdy go niema.
Ale niewola słodka jest dla chwiejnej, delikatnej duszy kobiecej. Dla tego każdego dnia, gdy nie widzę Zienowicza, tęsknię za moją niewolą.
Poza moją pięknością i celle mojego życia najbardziej kocham na ziemi czar nieprzeparty zwodnej gry i słodszy jeszcze czar zapomnienia nawet o grze — dla płomieni ciała. Dla tej najwyższej i jedynie realnej rozkoszy, którą tak nieopatrznie natura dała człowiekowi, nie przypuszczając pewnie ani na chwilę, jak bardzo bezcenny dar ten przeciw niej samej się obróci.
Ludzie wcześniejszej formacji, bijący się o kraty zbyt prostych i łatwych przeciwstawień, lękają się czaru grzechu i w ekspjacjach znajdują wytchnienie po orgjach, w pogardzie życia opłatę za jego rozkosz.
Ja zaś za dobrze wychowana, za inteligientna, za wytworna jestem, by po gorszych od pocałunków spojrzeniach Zienowicza czuć niesmak — ową zresztą najłagodniejszą formę „żalu za grzechy“. Niechaj