i miły, wreszcie dwuch jeszcze panów, nieznanych mi, niezbyt wyraźnie odcinających się od tła, oraz żona jednego z nich, uczesana secesyjnie i ubrana w suknię reformowaną.
Zienowicz siedział zasunięty nieco w róg kanapy z ręką portretowo o poręcz opartą. Gdy weszłam do salonu, powstał wolniej od reszty mężczyzn, tak iż zdążyłam zauważyć jego pozę.
Jak zwykle — z senną, prawie niedbałą uprzejmością przywitałam się ze wszystkiemi. Na Zienowicza nie rzuciłam ani jednego niekoniecznego spojrzenia i usiadłam w innej stronie salonu, nie patrząc na nikogo, jakby nie wiedząc, że goni za mną wiele oczu. Po drodze zadzwoniłam face à main o słup kamienny, dźwigający stylowy wazon, i zrzuciłam biodrem na ziemię zeszyt jakiegoś pisma — w części przez roztargnienie, w części przez świadomość, że popełnianie zręcznych niezręczności stanowi we mnie wdzięk zupełnie szczególny. Oczywiście nie zmieszałam się ani trochę — a jeden z niewyraźnych panów, skorzystawszy z podniesienia gazety, natychmiast zaczął mię emablować.
Bardzo ciekawa byłam Zienowicza i pragnęłam mu się podobać. Przez przewrotność tylko siadłam daleko — dla tego, że on właśnie był ogniskiem rozmowy i uwagi.
Cicha i nikła z początku, po kwadransie uczyniłam wkoło siebie gwar i szum. Kilku mężczyzn odstąpiło od portretowej kanapy Zienowicza i zgrupowało się koło mnie. Nie pamiętam, dzięki jakiej asocjacji opowiadać zaczęłam treść ślicznego ro-