powiesili narzeczonego... Bardzo kochałam go — także —
Odsunęłam się od niej z przerażenia.
— I wyście to — przeżyli?...
— Chorowałam długo... I teraz już — — I jeszcze jedno zmieniło się we mnie: pierwej jeżeli robiłam co, to z miłości — dla niego, dla nich, dla dnia jutrzejszego — a teraz nie kocham nikogo, ani ich, ani sprawy... Tylko przez zemstę — z nienawiści... Pojmujecie?...
Skinęłam głową, chociaż tak trudno było mi zrozumieć...
— Mówią, że nienawiść zło tylko rodzi... To nieprawda. Nigdy przedtym nie było we mnie tyle ognia, tyle ofiary i odwagi, nigdy tak bardzo nie umiałam zapomnieć o sobie... I jeszcze dla jednej rzeczy nie może być złą nienawiść: ponieważ rodzi się z wielkiej, wielkiej, zabitej miłości — —
Zamilkła. Rozumiałam już, dla czego ma tak surowo zaciśnięte usta, chociaż oczy jej patrzyły na mnie smutno i niewinnie, jak oczy dziecka...