lęknieniem — przytulałam się delikatnie do silnego ramienia Księcia. Zaufanie budził we mnie jego spokój i swoboda.
— Czy pan się zupełnie nie boi? — zapytałam.
— Nie — — Posiadam tego rodzaju temperament, że trudno mi doprawdy wyobrazić sobie na razie konkretne niebezpieczeństwo. Później jednak, gdy na chłodno myślę o takiej chwili — to czasami aż blednę i oczy zamykam, by sobie nie przypominać — — Niema w tym ani trochę bohaterstwa, niestety...
Na jasnym niebie rozsunęły się delikatne chmury i czyste światło słońca lekko spadało na płyty betonu i lśniące dachy kamienic.
Książę kupił od ulicznej kwiaciarki mały pęczek fijołków ciemnych, prawie czarnych, bardzo mocno pachnących — i mnie je ofiarował.
— Dziękuję panu. — To dalszy ciąg imitacji? — spytałam.
— A czy inaczej nie przyjęłaby pani tych fijołków? — zapytał z kolei.
Milczałam, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi, i zaczerwieniłam się zupełnie nie światowo.
— Co? no co? — powtórzył ze szczególnym uśmiechem.
— Nie wiem... nie wiem...
I chciałam powiedzieć: ach, jakże ja kocham ciebie, ty cudny, drogi, jedyny! — —