Mówię teraz „wy“ do wszystkich towarzyszy, wyjąwszy Księcia. Ponieważ jest mi najbliższy na całej ziemi, więc z nim najdalsza jestem i najbardziej etykietalna. Od samego początku zaczęłam doń mówić: pan — i teraz zmienić nie potrafię i nie chcę. Niechaj choć coś będzie, żeby rozumiał, że inny jest, niż wszyscy.
Ale on nie rozumie.
Rzadziej przychodzi teraz do mnie. Nastały znów złe czasy, czasy wytężonej roboty i ciężaru przygnębienia na piersiach. Spotykamy się przeważnie gdzieś poza domem. Wtedy nie odwracam odeń mych oczu rozmarzonych, słodkich, pieszczących, z ust jego spojrzeniami scałowuję każde słowo. I tym spojrzeniem oddaję mu się tak święcie i niepodzielnie, tak ofiarnie i pogodnie — jak nie oddawałabym się żadną klątwą i przysięgą. On czasami zdziwi się, chwilę popatrzy badawczo — i nie rozumie. „To nie to, co Jan“...
Nigdy nie przypuszczałam, że tak się może stać. Przecież ci dotąd zwykle mnie właśnie kochali —
I jest mi czasami tak smutno, chociaż on jest przy mnie, tak smutno, że głowę od niego odwracam i chcę już iść do domu, by móc płakać, chcę prędko iść do domu — — —