Jump to content

Page:Nałkowska - Książę.djvu/141

From Wikisource
This page has been validated.
133
 
 

zwyczajną wyrazistością, wzrokiem halucynacji, z bolesnym prawie przeświadczeniem rzeczywistości — ujrzałam twarz Pana, uczułam ją — tam, po drugiej stronie tej czaszki.

Było dziwne i krótko trwało. Przytym bezsensowne zupełnie. Byłam przecież pewna, że Pana tam niema — i nietylko dla tego, że Pan jest daleko, że tamten człowiek był sobą, więc nie mógł być Panem — ale dla tego jeszcze, że Pan nigdy nie zechciałby tam się znajdować.

I była chwila — też bezsensowna i też bardzo krótka, że znowu zapragnęłam całą mocą woli, by Pan tam był, by Pan chciał.

A z chwilą, gdy ten człowiek konkretny odwrócił się — i spojrzał na mnie innemi, bezdennie smutnemi oczami, uśmiechnęłam się do niego. Nie jest on ani trochę podobny do Pana i nawet nie posiada takiej linji głowy i takich ramion. Ach, jakże bardzo inny jest, niż Pan.

Od tego nieistniejącego zdarzenia minął tydzień — i dotąd jeszcze pozostało mi dziwne, niepokojące trochę wrażenie, jak po dusznym, marzennym śnie... I to wrażenie jest jedyną przyczyną tego listu, za który przepraszam Pana w rezultacie.

Niech Pan pamięta, że nie chcę nic wskrzeszać. Niechaj Pan o tym nie zapomina. Nazbyt daleko jestem teraz od tamtego wszystkiego. A to, co otacza mię zblizka, zasłania mi cały świat.

Pamiętam jeszcze Pana — i wiem, że Pan odpowie — i lękam się bardziej tej odpowiedzi dla siebie, niż mego listu dla Pana. Boję się, żeby