— „Uczcie się umierać w porę“ — zadeklamowała.
Wstałam.
— Niech pani przestanie żartować w ten sposób — rzekłam zimno — bo wyjdę natychmiast.
Z jej oczu buchnęły płomienie gniewu.
— Jeżeli pani krok zrobi, w łeb pani strzelę! — krzyknęła, faktycznie we mnie celując.
Podeszła szybko do drzwi i klucz przekręciła w zamku.
Stałam w miejscu, chociaż niebardzo się bałam. Było mi tylko nad wyraz obrzydliwie.
— Wiem — wiem — pani się te żarty wydają bardzo niesmaczne. Pani nigdyby tak głupio nie wyszła ze stylu. I ma pani rację. Przepraszam panią — rzekła bardziej miękko.
Schowała rewolwer do szuflady.
— To głupie, głupie okropnie, co ja wyprawiam — rzekła. — No, niech się pani już nie dąsa — dobrze? Naprawdę — zdenerwowana jestem. Niech pani będzie dobra, niech mi pani gra.
Zbliżyła się do mnie i za rękę pociągnęła do pjanina.
— Niech pani gra — nie, nie Wagnera. To zwykle Rosławski... Niech mi pani zagra Griega — „Der Frühling“ — zna pani? Grała mi to kiedyś — kiedy byłam taka młoda — przyjaciółka moja, która potym zwarjowała — nie znaczy to, bym pani życzyła takiego losu. Zwarjowała, ponieważ jej mąż mię pokochał. Same humbugi były w moim życiu. Niech pani gra — ja przez ten czas muszę coś napisać.