I ten wieczór przyszedł także — wbrew wszelkim przewidywaniom i obliczeniom.
Przyjęłam Zienowicza w nowej sukni. Gdy powitałam go, przesunął się spojrzeniem po mej postaci — wedle zwyczaju — od stóp do głowy. Zatrzymał wzrok na zegarku, który przypięty miałam do stanika.
— Jaki piękny — rzekł. — Czy bardzo stary?
Skinęłam głową.
— Po jakiejś prababce jeszcze z rodziny męża —
— I chodzi?
— Tak — doskonale —
— Chciałbym obejrzeć — można?
Pochylił się na krześle i wyciągnął rękę.
Nie patrząc nań, widziałam uśmiech pewności na delikatnych wargach, pewności, że zmieszam się i złamię. Pobladłam z gniewu na myśl, że cieszyć się będzie mym zalęknieniem.
— Proszę — rzekłam zuchwale.
Uczułam na piersi dotknięcie lekkie jego palców, niby walczących z zapięciem broszy. Każdego innego kazałabym w podobnym wypadku wyrzucić za drzwi, przy nim bałam się oddychać. Byłam trochę odwrócona, miałam oczy spokojne i brwi