Nie wejdziesz w dom mój, o najmilszy bracie,
Bowiem się słońcem twoje oczy palą,
A nikt słoneczny w mej nie będzie chacie.
Dom mój podmywa słońce świateł falą
Lub jak gad pełza popod próg obłudnie,
Albo mi węgły pali, albo dachy,
Albo znużeniem pęta mnie w południe,
Lub złote na mnie w śnie nasyła strachy.
Krew o zachodzie w moją leje studnię,
Skrzepłą wężowym i trującym jadem,
Albo mi nagle w okien szkło uderzy
Dyamentowym, niezliczonym gradem;
Albo źrenice oczu swych rozszerzy
I błyśnie w oknie licem bardzo bladem,
Gromem mi ciska w dom z kościelnej wieży...
Przetom się czujny stał jak zwierz, lub człowiek,
Któremu jeszcze z krwi nie oschły suknie...
Me oczy, bracie, już nie mają powiek,
A kto mnie strwozyć zechce — w drzwi niech stuknie.