myślaniach, wpatrzeni w mapę, wierzyli w lepszą przyszłość, „jutrznię“ i tak dalej. Inni zaś zachowywali pewną współrzędność, równoległość życia dawnego, które jeszcze trwało, z tem nowem, które zaczęło się od niedawna, pozwalali sobie na dawne słabości i nawyknienia, na dawną niefrasobliwość.
Emila zdumiewała zarówno wojna, jak to zwykłe codzienne życie, trwające mimo niej i bez wiedzy przyczyniające się do dopełnienia jej olbrzymiego, fatalnego całokształtu.
Odwiedzając w Skalicznie ciotkę Sinodworską, Emil podziwiał jej spokój. Odmawiała modlitwy swoje i litanje, jeździła na mszę — jakgdyby nic się nie stało. Z kuzynów Emila nietylko Janek, ale młodszy Ryś znalazł się w tej chwili „po tamtej stronie“ i matka wiedziała przecież o nich, do czego należeli. Mimo to zachowała tyle siły ducha, że byłoby niewłaściwością wynajdywać dla niej naprzykład jakieś słowa pociechy.
W białe, rosiste, oblane słońcem i drżące od chłodu rano Emil, zziajany, jak głupi, młody psiak wchodził po schodach kamiennych na wielki ganek domu w Skalicznie. Z Adą Jahniatyńską i Niną Bietowską przez godzinę uganiali się po betonie placu tenisowego. Teraz rozsiedli się wygodnie w lakierowanych czerwonych fotelach, czekając łakomie pory drugiego śniadania. Ada miała brylant zaręczynowy na palcu, Nina była w lekkiej żałobie.
Obie pracowały w panieńskim, coś ratującym komitecie i, poznawszy się, zostały nagle przyjaciółkami. Nina często przyjeżdżała do Skaliczny, gdzie książę Leon osadził dla bezpieczeństwa Anielę z dziećmi i matką. Sam oscylował tymczasem między Warszawą i Pe-