astronomów, pisujących przytem zeszytowe romanse, »rajskim« wymysłem, skonstruowanym dowcipnie i opatentowanym przez niektóre błogosławione instytucye, w celu uprzyjemnienia żywota, — autor »Nadziei« skurczył się i zmalal i swoje sceny przykre, haniebnie przykre, nazwał »scenami pogodnemi«. Niespodzianka bowiem, jaką się spotyka tam, gdzie się szukało czego innego, jest z pewnego punktu widzenia bardzo wesoła; śmieszy nas przecież zawsze deus ex machina, a śmieszy nas tembardziej, im więcej sprowadził ze sobą awantur, chociażby połączonych z rwaniem włosów. Śmiejemy się bynajmniej nie z powodu ewangelicznej rady: »Nie bądźcie cisi i ponurego serca«, tylko dlatego, że śmiech jest często najgłupszem, ale też i najłatwiejszem wyjściem tam, gdzie zupełnie nie mamy ochoty do »filozoficznego« myślenia, do chemicznej analizy własnych, mózgowych czy sercowych wytworów, wymagającej trudu.
A Heijermans nie chciał psuć nikomu iluzyi, ani robić dramatu i mącić humorów tym, którym barometr wskazuje zawsze taką pogodę, jaką widzieli na scenie. To były przecież zwyczajne »kawały« wesołe dla wesołych, smutne dla smutnych, takie zwyczajne jak ludzka głupota. I wikłanie się straszne w sieci u Kisielewskiego, jest nazwane »wesołym drama-