{{pk|zaj|mująco} zrobionej jeszcze nie było. To się przyznać musi.
Bo poza tem wszystkiem odwiecznem w sztuce, tak odwiecznem, jak schyłkowa głupkowatość hrabiego, mogącego tylko odróżnić jeszcze milionowy posag córki jakiegoś giełdowego faktora od niebieskokrwistej golizny, jak gadania bohatera o swoich przodkach i o ich kredycie u historyi, jest jedna w »Bakaracie« postać wybornie namalowana, od ręki, żywo, trafnie, tak, że choć stary dorobkiewicz Lebourg, (o którym mówię), jest nieodrodnym bratem dziesiątka tuzinów takich figur, których banknoty czuć mydłem, albo nieświeżym smalcem, jednak jest... prawie nowym, właściwie »z tych nowszych«; ci, głębiej pojęci, dokładniej badani, zaczęli się ukazywać na scenie częściej w czasach ostatnich.
Taki, jak Lebourg z »Bakarata« nie jest już tylko śmieszny, lecz wzbudza obrzydzenie, wstręt; prowokuje życie i widza. Taki prędzej zaimponować potrafi życiu, aniżeli potomek szlachetnych rodów, choć ten będzie twierdził, że jest przeciwnie; zaimponuje bezczelnem patrzeniem życiu w oczy, których nie zmruży, chyba, że interes tego wymaga. Coś, jakby Lechat Oktawiusza Mirbeau’a, coś, jakby francuski krewny Topolskich u Perzyńskiego.
Ma w sobie chytrość zarozumiałego głupca; sposób jego dobywania tajemnicy imponuje spry-