ani wytrawnym lekarzem duszy konającej. Czechow jest smutnym poetą, czy w »Wujaszku Wani« czy w najdrobniejszej humoresce, nie tym modnym poetą, upozowanym smutnie i udrapowanym, uprawiającym »smutną wesołość« i tragedyę pajaca, lecz smutny z całej duszy i z całego serca.
Bohaterowie jego męczą się; nie mówią nic, ani słowa, męka życia zamknęła im usta; a jeśli muszą mówić, mówią cicho. Przychodzi chwila, że się zjawia u nich »życie«, na które pracują przez wszystkie swoje dni i bohaterowie ci chcieli się upoić w tej chwili w nagrodę za trudy niewymowne, za cichą mękę, za pracę, za szarość, za słotę wszystkich dni. A ci, którzy byli dla nich treścią życia i zamglonem gdzieś w oddali słońcem, przyszli, wyrządzili im okropną krzywdę i odeszli. Wtedy ich poeta jakby ramieniem objął, smutkiem nakrył jak płaszczem i jedno z nich powtarza za poetą słowa beznadziejnie smutne, szare jak zmierzch, ciche jak łzy, przykre jak jesienna słota: »Ciężko jest... o jak straszliwie ciężko. Lecz niema rady, musimy żyć. Chcemy żyć. Długi szereg dni, nieskończonych wieczorów. Chcemy znosić cierpliwie, co los na nas zwali. Chcemy pracować na innych, teraz i w starości, nie zaznawszy spoczynku; ale kiedy godzina nasza nadejdzie, chcemy umrzeć spokojnie. Ale