dziem«, a pod Ledą... książę Wojewoda Panie kochanku z factotum swojem, uciesznym wielce Żmudzinem z jakichś Burbiszek czy Mysichkiszek; a dalej madame Dahlke »świetnej rasy brunetka, z piątrową koafiurą«, Niemcewicz podczaszyc, Szydłowski, Stefani; Scholzowa, rozmiłowana w Starościcu do utraty pamięci i cnoty, miecznikowa Borzęcka, Łubieńska. Radziwiłł opowiada facecye, jako mu żony uciekały, panie nieco o romansach Voisenona. Zapowiadają, że poeta przybędzie. Jakby przykra woń się rozlała wśród woniejącego perfumami towarzystwa. Och! »Jakiś sobie kancelarzysta, czy kopista, który dla herostratowej renomy malicyjnym sztychem wszystkich nas oczernia...«, człowiek, co »z satyrą i na damy się ciska«, »co galantomii się zaparł, że i mężatki i panienki kąsa...«
Wszedł piękny, wspaniały Starościc. Latają w powietrzu cudne komplimenty, zginają się kolana w ukłonach, jak w tańcu na wersalskich salach. Od czasu do czasu głosem niedźwiedzim ryknie Imć Rymko Mikuć albo się zaśmieje grzmotem książę Wojewoda, za brzuch się chwyciwszy. A Starościc komplimenty prawi, jakby kwiaty rzucał pod stopy Zuzannom, Idaliom i Sylwiom. Im się wszystkim oczy stają mętne i mgłą zachodzą, a on w środku między nimi,