Jump to content

Page:Chimera 1907 z. 28-30.djvu/210

From Wikisource
This page has not been proofread.
198
CHIMERA
 

I z głuszy niepamięci budzić mnie bezkarnie.
Która musiałam miłość, najdzikszą męczarnię,
Aż do dna poznać bogów wszechwiedzą straszliwą,
Nim los mi nieśmiertelność głazu dał nieżywą.
Snadż smutnym jest do śmierci beznadziejnie, czyja
Boleść zbawienia szuka zv mocy, co zabija;
Chyba rozpacz cię zmusza, zazdrością bezsenna,
Zawidzić mi boskiego szczęścia, żem kamienna...

III.

Tu cię spotykam, boska? Tu, w transtewerańskiej
Ciasnej ulicy! Sama, jako pies bezpański,
Stoisz na chłodzie, nocą! Gdzie twoi kapłani
I orszak twój w pochodzie, nieśmiertelna pani.
Gdzie kapłanki, co szaty nad nagie kolana
Uniósłszy, biegły w pląsach, lejąc wino z dzbana,
Niosąc pochodnie smolne, dłońmi siejąc kwiaty?
Choć w zaułku-m cię spotkał, w obce strojną szaty,
Gdyś mnie śpiewem italskiej zawołała mowy.
Poznałem cię! Zerwałaś bezruchu okowy,
Więc ożyłaś, o biała miłości bogini,
I wyszłaś z obojętnej posągów świątyni,
Gdziem cię uwielbił w zimnym kamieniu zakrzepłą.
Obudziłaś się ze snu! Masz dłoń życiem ciepłą!
O Wenus nieśmiertelna zu swej nagości boskiej.
Raczyłaś wyjść z chłodnego marmuru beztroski
Ku mnie, któremu jeno ból tęsknoty karmą!
Dzięki ci, że me modły nic błagały darmo...
Mówisz, że całowałaś już sto ust? Że dreszcze
Rozkoszy w sto serc lałaś, jako letnie deszcze?
Ze sto ciał już pieściły twych objęć powoje.
Stu ulom niosły słodycz twoje pszczelne roje?
Mówisz, że co noc schodzisz w ulice? W ciemności