O Panu Czorlińscim co do Pucka po sece jachoł/Ksęga pierszo
[ 1 ]
[ 3 ]
Druche, chyże le nadstawia bliży wasze usze,
Bo jo wama pełną ksążkę zaro nałgac muszę.
Nie wiem, jak ne łgorście mesle ze łba sę wewiją,
Ale wama o Czorlińscim zełżę hrystoryją:
Co on weżeł, ciej do Pucka jachoł roz po sece —
Jedno smnioc sę wama będze, drudzie płakac lece.
Widzę go, jak w dłudzim płoszczu ju zaprzągo konie,
Jak schylony ze sedzenio daje gębe żonie.
— Ostań z Bodziem, moja bjałko, nie czas dłuży zwlekać,
Lod na błotach, secy nie ma, czas sę w swiat wenekac!
Tak powiodo pąn Czorlińsci, trzasko tej z batoga
I ju pędzy, gdze do Pucka z Chmnielna jidze droga.
Ona wrota zamykając chustką łze ocero
I jesz długo za nim tęskno z za płota wezero.
Potym jidze do koscoła, klęko na kolana
I sę modli przed ołtorzem za swojego pana:
Be szczesliwie ze secami z Pucka do dum wroceł,
Nie zarwoł sę gdze na błoce, abo nie wewroceł.
Tej zwołała wszeście babe, co w koscele bełe,
Dała kożdy po srebniku, be pocerz mowiełe
Za reboka Czorlińsciego, co jachoł po sece,
Be go jacie tam nieszczesce nie spotkało w świece.
Porę razy, ciej jesz do dnia bjegła na rorote,
Wzęna w płachce też ze sobą mnodzie chleba brote,
I kożdemu ubodziemu po puł brota dała
A za chłopa kochanego modlec sę kozała.
Jak ju przeszła wreszce chwila, ciej on mnioł powrocec,
Tej kozała swemu knopu za wies jisc oboczec,
Cze nie jedze z Pucka nazod tatynk ukochany,
Kożdy chwile i godzene tęskno spodzewany.
Knop tej bjeg za bożą mękę, wszęde sę obrocoł,
Cze tam drogą gdze od mniasta ojc nie będze wrocoł,
Bo i mesloł sobie Jąnek: jeże go oboczę,
To so będę dzys zajodoł bąmbąm i kołocze.
Ale tatynk nie przejeżdżoł, czekoł knop i czekoł,
Jaż nareszce drżąc od zeme do dum sę przenekoł
I rzek z płaczem do swy nanci, że jesz ojc nie jedze
I że buten pozasepoł smnieg wsześciuchne mniedze.
Więc kobjeta coroz więcy tropi sę, kłopoce,
I narzeko, lamęńtuje całe dnie i noce.
A ciej czwortą ju niedzelę prożno go czekała,
Poszła tej do plebaniji, talor na mszą dała;
Razem z ksędzem sę modleła le za chłopa swego,
Be go Bog zachowac roczeł od wsześciego złego.
Lecz Czorlińsci, jak nie wroco, tak nie wroco jeszcze,
A tu jagwińt ju sę kuńczy i czas łowić leszcze;
Szczucie, lene i moryncie roją sę pod lodem,
Trzeba chyże, poci mroze, łowić je niewodem.
Krewta z Wilciem ju tesące przedale kobjele,
A reboce Czorlińsciego za piecciem sę grzele.
Stary gormnistrz i reboce przykrzą sę kobjece,
Że tak długo muszą czekac na ne nowe sece.
Tak ji wjedno dokuczają, że ją boli głowa,
Jaż roz ona sę odetnie i w te rzecze słowa:
— Cze wos szwernut! Coż meslita! Cze to moja wina,
Że on tłucze sę po swiece? Coż chceta u klina?!
Jo sę sama na to gorzę, że tak długo mudzy
I gwes więcy sę kłopocę, niżele we drudzy. —
Na to gormnistrz ji po cechu godnie odpowiedzoł:
— Ale gdzyżbe, moja pani, pąn tak długo sedzoł?
Może bjedok zachorowoł, może umorz w drodze,
Bo to tero ostro zema, mroz wej parzy srodze.
Mniołże abe płoszcz ze sobą, grube nogawice,
Mnioł kapuzę kożuchową, cepłe rękawice?
Cze mnioł dobre, dłudzie skorznie, wełniane szkarpete?
Bo to czasem mało dbadzą o chłopow kobjete! —
— Le o niego sę nie bujta, on nie zachorowoł,
Ni też umorz — rzecze pani — jego Bog zachowoł.
Beł on dobrze obleczony od stope do głowe,
Bjede cierpiec nie brukuje, o tym nie ma mowe.
Mnioł ze sobą w dwuch kobjelach wędzone moryncie
Mnioł ciełbase, gęse połcie i trze grube szyncie,
Wczora, wieta co wąm powiem, przesmnieł mnie sę we śnie,
Że o niego nie mąm płakać, że go złe nie weznie.
Wiem jo dobrze, że nie umórz, ani umar z głodu,
Boc je wszelci niewegode zweczajny od młodu.
On to wieta z Helanami jesz sę gdze targuje,
Bo ju w hęńdlu mest je twardy, tanio rod kupuje —
Tej sę na to stary gormnistrz spytoł ji niesmniele:
— Ale czebe sę targowoł sztere jaż niedzele? —
— Na tym we sę — rzecze pani — mało le znajece!
Dzys jinaczy, jak przed laty, dzeje sę we swiece.
Prze roboce, to se spieszec, ale ciej hęńdlowac,
Tej ju trzeba mniec cierpliwosc, czasu nie żałować.
Na mojego jo sę spuszcząm, bo on doch nie głupi,
Oboczyta, że on wama dobry niewód kupi.
Bele jeno gdze go w karczmnie bufce nie okradle,
Abo w borach jaci zbujce w noce nie napadle.
Może koń mu gdze pod w drodze, lub jacie nieszczesce.
Boc be jednak kąsk za długo targował sę w mniesce.
I tak wjedno sę Czorlińsko troszczy i frasuje
I płacząco dnie i noce chłopa weczekuje.
Ale skorno jaci cudzy do wse człek zawito,
Zaro prosy go do sebie i o chłopa pyto;
Szotornika, chtoren z mniechem przeszed za łatami
I rzeznika, chtoren z mniasta przebeł za swyniami —
Chutko roczy do swy checze, plockami częstuje,
Cze gdze pana nie widzele, pilnie wepytuje.
Ale żoden nic niewiedzoł o nim ji powiedzec —
Tej zaczęna w swym kłopoce go jinaczy sledzec.
I wesłała wprost do Pucka jednego reboka,
Abe poszed wszęde szukać pana nieboroka.
Rebok poszed więc do Pucka, obszed wszeście krąme:
— Cze tu nie beł pąn Czorlińsci? — Tego me nie znąme! —
Poszed pytac sę na rotusz; tu go ofukale,
I sąm burmnistrz i pisarce taciego nie znale.
Pytoł sę na renku babow, co przedają flądre,
Bo so mesloł w swojim duchu: Te babe to mądre! —
— Moje babe! Zmniłujta sę, cze we też nie wiece,
Gdze przebywo pąn Czorlińsci, co tu kupieł sece? —
Jak ne babe zaczną razem jego błogosławic!..
Jak na niego zaczną wrzeszczec, jak mu zaczną prawic:
— Cze to one są na renku, abe tam szpiegowac,
Chto przejeżdżo od Betowa koszorcie kupowac?
Jakbe one mogłe wsześcim slode plecy sedzec
I o wsześciech glupiech gochach i lesokach wiedzec! —
Po tym babścim przewitaniu rebok ju nie czekoł,
Mucę wcesnąn so na usze, z mniasta precz ucekoł
I sę prędzy nie obezdrzoł jaż u znanech granic,
A staranio jego wszeście, cało podroż na nic,
Tej sę pyto jego pani: — Jakże, czes go widzoł? —
— A niech go tam kline wezną! O nim nicht nie wiedzoł.
Jo doch, pani, jego szukoł po caluścim Pucku,
Ale coż, ciej nicht sę ze mną nie obszed po ludzku!
Cy beloce, to są łudzę, żol sę Panie Boże!
U niech nicht sę ani zdzebła wewiedzec nie może.
Jo nad morzem szukoł pana, obszed wszeście place,
Ale nigdze go nie beło, bodejże go kace!
Jesz mnie tam ofukoł burmnistrz i wekpiałe babe.
Tak żem ledwie z żecem do dum wroceł abe — abe. —
Tero wjedno le Czorlińsko zalewo sę łzami
I za drodzim wzdecho mężem dniami i nocami.
Ciej tak znowu dnia jednego o nim so meslała,
Niespodzanie zkądces cężką kartę odebrała.
Więc cekawo beła wiedzec, od kogo be beła,
Poszła zaro do szkolnego, czetac ją proseła.
Szkolny bjerze oną kartę, pieczęc na ni kruszy,
Beła grubo, bo złożono z szterech jaż arkuszy.
Tej nopierwi sąm do sebie czeto ją pocechu,
Ale naroz głosno porsko, bestyjo, od smniechu...
— Coż taciego? Co tam stoji? Niech pąn szkolny godo? —
Tej ji na to nouczecel fifich odpowiodo:
— To Czorlińsci lest ten pisoł! Jesz on cy nie zdzinie,
Choć nieborok bjedę cierpi w daleci krajinie.
Pięc dwadzesca mnil ztąd sedzy pomniedze Pomrami,
Bo pojachał do Conowa na torg ze żedami! —
Ciej uczuła to Czorlińsko, tak sę uceszeła,
Że so wesok porę razy w gorę podskoczeła.
— Ciej le abe żyje — rzekła — to o resztę mniejszo!
Ju mnie serce obolało, głowa kąsk je lżejszo.
Pomre doch nie Ameryka, jesz nie kuńc to świata,
Ale jaciż bjes tak dalek zagnoł go do kata?! —
Tej szkolnego wzęna prosec pani barzo ładnie,
Be ji kartę Czorlińsciego przeczetoł dokładnie. —
Chtożbe prośbie młody bjałci zamknąn swoje usze? —
Szkolny do ni sę usmniecho, rozkłodo arkusze.
Czeto adres tej nopierwi, chtoren beł krociuści:
— Do wielmożnech rąk Czorlińści w Chmnielnie, krejs kartuści. —
Tej obroco arkusz pierszy i czeto początek:
— Conowo, w Pomorści zemni, dnia trzecego, w piątek.
Jesz Czorlińsci podoł stołek, rzek: — Niechże so sadnie!
Boc tak stojec taci pani to nie barzo ładnie.
Usod sąm na stare gniozda, zaro prze komninku,
Spozdrzoł w kartę i ją czetoł prawie bez spoczynku:
Moja Bosio nąmnilejszo! Żebe te wiedzała,
Com wetrzemoł od ny chwile, jak ma sę rozstała!
Co żem ju sę nafrasował i jak jesz sę truję,
A wieręże tak mnie przyńdze, że decht zbękretuję. —
Zaro ledwiem dnia pierszego, wejachoł za drożkę,
Djobłe babę mnie nasłałe na nieszczesną wrożkę,
Gwesno to beł z Łesy gore kawał czarownice,
Abo kaduk też sąmusiek obuty w spódnice.
Ta przelazła mnie bez drogę koniąm decht przed nosem;
Rychtyk tam, gdze sę zaczyno bor za onym wrzosem.
Szkapę ani rusz! nie chcałe posunąc sę z mniesco,
Tej żem zboczeł zaro z drodzi, bojąc sę nieszczesco,
Konie swoje żem scierowoł w prawą, gdze dąbrowa
I żem pędzeł w stronę Kartuz, mniast do Kożeczkowa.
Możesz wiedzec, że jo nie rod jachoł żem do Kartuz,
Bo tam mnieszko czopnik Szmulek, paskudny obdartus,
Co żem jemu przedoł łoni, ciej sę lęgłe gułe,
Kąseczk z fifem zamniast wełne zgrzebia i pakułe.
Te doch wiesz, że on objecoł, że to mnie zapłacy,
Że mnie jednak nigde w żecu fif ten nie zbogacy;
A on bodej z kadukami downo je na jedno,
Więc żem dotąd, gdze le mogem, go omnijoł wjedno.
Ale coż jo mnioł tu robic, ciej tak wej sę stało,
Muszoł żem mu przyńdz na ocze, złe ju tego chcało.
Bo ciejm, klnąc na oną babę, jachoł bez Kartuze,
Zerwoł mnie tam wiater z głowe baranią kapuzę.
Weskakuję, gonię za nią, co le starczą nodzie,
Ale wiater precz ją pędzy na rozstajne drodzie.
Ciej ją zagnoł jaż do lasa, tej sę tam strzymała —
— Mąm cę tero! — żem so mesloł — bo sę nie kulała.
Ale naroz z nego łasa duży wilk weskoczeł,
Jaż żem przeląk sę od strachu, ciej żem go oboczeł.
Przebjeg bjes do moji muce, wząn ją mniedze zębe,
Potym sobie ją przewroceł do gore na rębe.
A ciej futer tej oboczeł, co mnioł owcze klate,
Zeżar chcewie całą skórę, le ostawił łate!
Tej obliznąn sę i zaweł, że sę rozlegało;
Na mnie, co żem sedzoł w rowie, całe celsko drżało.
— Zjod mnie mucę, ala złemu! Ładne mniołem szczesce...
Jaż tu mnie sę przeboczeło, że mąm konie w mniesce! —
Więc czymprędzy bjegnę nazod, szukąm za koniami —
I żem naloz je nareszce pomniedze furami.
Lecz ciejm zazdrzoł do pułkoszkow, tej sę przekonołem,
Że ju swojech dwuch kobjeli na saniach nie mniołem.
Wszetko, cos te w nie włożeła do pico i jadła,
Jakoś chytro kanalijo mnie do zdzebła skradła! —
— A żebe cę kule ciede, żebe dzys to wszetko
Koscą w gardle cy stanęno, te bestyjo brzedko!
Żebes nigde za tę kradzeż nie oglądoł nieba,
Żebes nigdze sę na zemni nie dorobjeł chleba! —
Tak żem wekląn psa złodzieja, co sę jeno zowie,
Ale decht żem w pień zaboczeł, żem je w goły głowie.
A tu w koło mojech sani wieldzie zbjegowisko,
Wszeście dzece sobie robją ze mnie posmniewisko,
I ze mnie sę weszczerzają kartuście łobuze:
— Pąn Czorlińsci przepieł czopkę, on nie mo kapuze! —
— Tej żem chweceł sę za włose i żem sę zawstedzeł,
Bo żem wiedzoł tero, czemu norod ze mnie szedzeł.
Zaro żem więc weprząg konie, wprowadzeł do stani,
Ausknechtowi doł żem berjelt, be piłował sani;
Kozoł żem mu włożec dlą niech sana kąsk za drobcie
I żem poszed szukać Szmula, co przedaje czopcie.
Serce we mnie mocno bjeło, ciejm włazeł do niego,
Mniołem strach też, be mnie czasem nie zrobjeł co złego.
Szmulek nibe mnie powitoł czule, doch z przekąsem,
Lesym ślepiem wzeroł na mnie smniejąc sę pod wąsem.
Fejn kapuzę so webjerąm z szademi klapami
I sę pytąm: — Co kosztuje, kupiec, mniedze nami? —
— Ny? Pąn szlachcec będze wiedzol, co ten muc kosztuje;
Chytry chaja odpowiedzoł — Cwaj doler fedruję! —
To doch beło mnie za drogo; chwytąm sę za głowę
I tak, jak te, żonko, kożesz, byduję połowę.
Nie chcoł jednak nic opuscec, więc żem weszed z lode,
Ale czopnik, chytro jucha, wrzeszczy za mną slode:
— Panie szlachcec! Jesz na słowa, dokąd to pąn jedze? —
— A co tobie na tym dzinie — rzekę — głupi żedze! —
— Ny? Bo jo bem pąnu stręczec zyskowne robote,
Mog be dostać muc ten darmo i jesz pora złote. —
Ciej jo uczuł o zorobku, tej mnie wzęna chętka,
Abe doch sę wedowiedzec, co on chce, do smętka;
Więc żem wroceł do czopnika. Tej on mnie sę pyto,
Cze chcę jechac do Conowa i za jacie myto?
— Tak jo dalek nie pojadę; — rzekem jemu na to —
Chcę tam prowda roz pojechac, ale jaż na lato;
Nie mąm czasu, bo dzys jadę do Pucka po sece,
Niechże kupc mnie o ty drodze więcy ju nie piece.
Ciej tak sobie z pąnem Szmulem prowadzyma hęndel,
Tej sę schodzy do ny lode źedow wierę mędel:
Leze Jakub z pod Kościerzne, co hęńdluje bedłem
I żyd Danjel ze Stężece, chtoren jezdzy z medłem;
Za nim leze stary Abram, co je kąsk kulawy
I żyd Czorny ze Skorzewa, co mo chod koszlawy;
Wchodzy Zyskan też z Kalesza, co patrzy ukosem
I Elijosz ze Szymbarku z bardzo dłudzim nosem;
Zjowio sę też żedek Lajzer, co szynkuje wodką
I żyd zwany Czarowniciem z oną szadą brodką.
Dali wchodzy cechy Bartek z Brus pod Chonicami
I żyd Mitin ze wse Wielo z czornemi slepiami.
— Wilkąm! — Wilkąm! — wito czopnik — Wejta mąm furmąna!
Chceta jechac do Conowa, zgodzta tego pąna!
Wejle, braco, pąn Czorlińści, szlachcec akuratny,
Ten to mest do furmanienio jeno człowiek zdatny!
Jeże sę mu po talaru kożdy pozlożyta;
To on z wama rod pojedze, zgodzta sę i kwita!
Tejm jo sobie kąsk pomesloł, co be na to zrobic,
Telem straceł, więc bem sobie trochę chcoł zarobic.
Rechowałem so na palcach, wiele be to dało:
Od kożdego po talaru, to be beło mało;
Cały zarobk be wenoseł złotech cos trzedzesce,
A tu zmuda, szkapska chude, wieldzi cężor wreszce.
Do Conowa mnil dwadzesca i jesz może więcy,
Trzeba jechac cały tydzeń, to nie barzo nęcy. —
— Ny? Co sobie tak pąn szlachcec medytuje w głowie?
Niechże zrobi pąn geszefte, ny! niech mówi slowie! —
Tak mnie chaje zagadują, tak mnie namowiają,
Cos szwargocą i piniądze gwołtem w ręce tchają.
Tej żem chcoł sę jim obegnac, rzekłem: — Bosko kara!
Cze wa, żede, so meslita, zem jo jaci nara? —
Ale bjej! Nie dale poku ani tam na chwilę
I tak na mnie nacerale, jak gape na pylę.
Czopnik Szmulek, co nowięcy rejwach nen prowadzeł,
Mucę, chtornąm jo targowoł, mnie na głowę wsadzeł
I klepając po remnionach chwoleł, że pasuje,
I powiedzoł, że mnie oną w przedatku daruje.
Jesz mnie naloł pełen cieliszk mocnego kornusa;
Ciejm go wepieł, tej mnie wzęna szatańsko pokusa!
Zacząn żem do swiętech wzdechac, sę po głowie drapac,
Alem jednak tym szachrająm w kuńcu doł sę złapac.
— Ną, niech będze, jo pojadę! — rzekem jim nareszce —
Boc ju jinszy nie ma rade; niech mnie Bog do szczesce!
Ale zaro sa żebesta mnie piniądze dale,
Bo jesz besta mnie potemu, bjese, oszukale.
A kapuza też je moja, za nią jo nie płacę,
Bo i tak sę na zorobku wierę nie zbogacę.
Tej sę srodze Szmul uceszeł, gorsc mnie podoł prawą,
Zyskan przecąn rycht trze raze i beł kuńc ze sprawą.
Potym kożdy po talaru na stoł werechowoł.
A jo wszetko włożeł w szneptuch, zawiązoł i schowoł.
Tej żem wsadzeł so kapuzę jaż po same usze,
Jesz przezdrzołem sę w zwiercadle i redowoł w dusze;
Beło srodze mnie w ni pięknie, muca co sę zowie!
Ale cężko beła, jakbem centner mnioł na głowie.
Jo nie wiedzoł, co to beło, cze to ubzdurzenie,
Cze gdze urok, czy omąna, cze boście zdarzenie. —
Czasem beło mnie, jak ciejbem w bani mnioł gdzie szemka,
Czasem mgło mnie sę robjeło, że mnie brała drzemka;
Roz mnie mocno po wiczosu i czubie drapało,
A tej znowu po żedowsku w usze cos szeptało;
Czasem w doł mnie cygło, jakbem kamniń mnioł u szyji —
Ale skornom głębok westchnąn do Pannę Maryji,
Tej muszała zaro zdzinąc cężenio przeczena,
Muca stała sę lecuchno, jak ciej pajęczena.
Więc żem mesloł, że to beło jeno przewidzenie
I żem zaro mnioł spokojną duszę i sąmnienie.
Tero pobjeg żem do koni, doł żem jim kąsk seczci
I nalołem jim w koreto kubeł wode z beczci.
Kupieł żem so parę sledzy i za srebnik chleba.
I wnet sobie bełem fertych ze wsześcim, jak trzeba.
Ciej ju żede powsodałe z byńdlami na sanie,
Tej żem ruszeł rzekąc: — Niech sę wolo bosko stanie! —
Ciejsme bele ju za mniastem, tej jo nogle czuję,
Że chtos z tełu za mną wrzeszczy i mocno szchaluje.
Oglądąm sę i spostrzegąm piecielnika Szmula;
Od pokąnow klnie mnie swiata i ręczy jak buła:
— Czekej jeno oszukańcze, chytry te waspanie!
Te ju więcy nie powrocysz, jabel cę dostanie! —
Rozgorzełem sę na niego i żem rzek: — Te smrodze!
Dołbe jo cy, żebem jeno tero nie beł w drodze!
Przyńdz no bliży! Czemu wrzeszczysz na mnie tak z daleka?
Prędzy djobeł porwie żeda, niżle katoleka.
Żebe te sę nie rozdzeroł a so szed do złego! —
Tej odwroceł żem sę i ju nie zwożoł na niego.
Żede chcałe, bem szaseją jachoł do Conowa,
Ale jo żem skrąceł konie w prawą do Przedkowa;
Bom so mesloł, tu to, bratku, muszysz tak so radzec,
Bes za chajow nie brukowoł szucieltu zapłacec;
A choc mnilkow cilkanosce kołem mest okrążysz,
Jednak na czas ze żedami do Conowa zdążysz. -
Żede muszą, chcą cze nie chcą, jechac, gdze jo chcołem,
Boc jo z nimi pisanego kuńtraktu nie mniołem.
Jeno strach mnie beło z nimi jechac bez dąbrowę,
Bo żem czuł, że tam roz wilce chłopu zjadłe krowę.
Więc bez las żem proł bicześciem szkapska z cały sełe,
Oglądając sę, cze za mną wilcie nie goniełe.
Moście sę tymczasem głębok skrełe w swe kożuche.
Boc to znane, jacie żede są zazweczoj zuche.
A tu w lese przeraźliwie czorne wrzeszczą krucie,
A od wiatru szumnią dębe i stękają bucie!
Ciejsme z łasa sę nareszce w pole wedostale,
Tej żedzeska so z redosce piesnią zaspiewale:
— Gajdę dromtes! drydre, drala! — jak żedowści taniec.
Ale jo żem wjedno szeptoł pocerz i różaniec;
Bo uwożoł żem so w głowie: — Czarce jech tam wiedzą,
Może chaje co tam bluznią, abo z wiarę szedzą.
I wzerołem wjedno przed sę na gore wesocie,
Chtorne tam sę rzędem wznoszą prawie pod obłocie.
Za górami, ponad strugą, widać pałac z wieżą,
A do koła piękne łącie i ogrode leżą.
Ale droga jakoś wolno nama szła bez gore,
Wszęde same le kamninie, porowe i dure.
Konie wnet sę srodze zgrzałe, bom mnioł dychtych forę,
A wej żede nie chcą złazec, choc jidze pod gorę;
Ale skorno z gore nadoł sanie sę ślizgają,
To żedzeska sę ze strachu pułkoszkow trzymają,
Zaczynają wnet ze sani nadoł zeskakiwac,
A jo muszę coroz dlą niech konie zatrzymywac.
Jaż sę wreszce mnie sprzykrzeło tak sę z nimi włoczec
— Muszę — rzekem — waju kąseczk rozumu nauczec! —
Więc ciej znowu szkapska w gorę cygną z cały sełe,
Proszę żedow, be z pułkoszkow wszeście pozłazełe. —
A to beło we wse, co sę zowie Kobesewo,
Tam gdze w prawo leży pałac, a nen brańtuz w lewo. —
Ciej nie chcałe żede słuchac, tej na jech zgrezotę,
Wjachoł żem na kupę smniecy, be jim spłatac psotę
Sanie na bok sę schylają, przewrocają w bjegu,
I buch! leżą moje żede wszeście razem w smniegu.
Powstoł taci krzyk i jamrot, jakbe w lazarece,
Jeden prysko bez drudziego, jak ciej rebe w sece!
Ale Bartek z Brus, co w tele sedzoł so na mniechu,
Zacząn z góre w doł sę kulać, że beło do smniechu,
Tak sę bjedok kuloł, kuloł, jak ciej knope z grzępe,
Jaż nareszce wpod do studni, prosto w samą szlępę! —
Bartek krzeknąn: — Waj mir! rety! — że sę zlękłe konie;
Beł żem pewny, że żedzesko w studni ny utonie.
W jedny chwile jo i żede belisme prze dole,
Gdze so Bartek płewoł w szlępie, jak mucha w rosole. —
Szczescem szlępa beła zemno, więc sę nie poparzeł.
Bo nen brańtuz bodej downo gorzołci nie warzeł.
Co tu robic? Drąga nie ma, żebe go wecygnąc,
A tu ręką nie podobno bjedoka dosygnąc.
Zamniast żedze jemu pomodz, o retunku radzec,
Zaczynają wszescy na mnie po żedowsku wadzec;
Le skokają koło dure, szarpią sę za włose,
A jech kamrot czu! o pomoc woło w niebogłose.
Ju nie mogem więcy scerpiec jego jamrotanio,
Więc tej żeda Lajzra chwytąm za łeb bez pytanio,
I trzymając go za włose, spuszcząm do ny studni,
A on kopie sę nieborok, że to jeno dudni.
Ciejm go tak ju głębok spusceł, że sygoł wilgoce,
Tej go chweceł kamrot Bartek za but z cały moce.
Ale ledwjem tero bjedok nie wpod sąm do dołu,
Bo poczęno mnie tak cężec, jakbem dwigoł wołu.
Jednak, ciejm jech obu naroz sąm wecygnąc nie mog,
Jacis naloz sę pomodzier, co mnie kąsk dopomog;
Ciejsma więc sę tero w dwujkę do robotę wzęna,
Tejsma w kuńcu obu żedów na wiechrz wecygnęna.
Lajzerkowi nic nie beło, bo ten beł u gore,
Ale Bartek, co beł na dnie, zmoczoł sę do skore.
Z włosow, brodę i rękowow cekła jemu szlępa,
Taci chaja beł szczapany, jak ciej w chlewie klępa.
Ale znoł sę doch na rzecze i mnie podzękowoł,
Żem go z tacim poświęceniem od smnierce retowoł.
Tej jo jemu na to rzekem: — Bartek! Te mosz serce,
Więc też szkoda, be te ostoł żedem jaż do smnierce;
A żebesma cę ze studni nie beła wewlekła,
Bełbes, jako człek niekrzcony, dostoł sę do piekła.
Więc pamniętej, dej sę okrzcec i żyj z Bodziem w zgodze,
Więcy bratku, jo od cebie, nie żądąm w nogrodze. —
Chcoł mnie na to odpowiedzec, lecz beł w wieldzi bjedze,
Bo ju gwołtem go odemnie odpychale żedze.
Cy zawlekle go do studni, abe go oczescec,
Tam go mele i kąpale, że jaż zacząn wrzeszczec;
A ciej dobrze go wetarle po caluścim cele,
Tej go znowu na pułkoszcie na mnieche wsadzele.
Wnet ju znowu wszetko beło na saniach w porządku,
Wsześci tak so powsodale, jak beło z początku.
Więc żem prędko ruszeł ze wse z mojemi mośkami —
Wnet ju beło Kobesewo, Bog wie gdze, za nami.
Jeże znowu gdze pod gorę konie sę zbliżałe.
To ju żede bez proszenio ze sani skokałe;
A ciejm potym zjeżdżoł na doł, choc tam szło jak z dachu,
To sedzałe sztel na saniach i nie mniałe strachu.
Tak nauczeł sę rozumu nen szachrajści ludek,
Skorno poznoł, że Czorlińści to nie żoden dudek.
Ciej so znowu zaspiewałe, to le decht cechutko,
A pytałe, cze pozwoląm, barzo pokorniutko.
Jeno Lajzer, com go użeł w studni do retunku,
Wjedno mruczoł cos pod nosem, jakbe we frasąnku.
Bartek trząś sę le od zeme i zębuma zgrzytoł,
Ale tero nicht o niego więcy sę nie pytoł.
Jo le czasem: — Boże odpusc! — szeptoł so po cechu,
Bo sę jednak za muj fidziel kąsk żem bojoł grzechu.
Tak żem jachoł coroz dali po strępanym torze,
Kole połnia żem poposoł w jedny karczmnie w borze.
Wszetko jakos szło mnie dobrze, jeno roz o mało,
Żem mech żedow nie pokoroł, a to tak sę stało:
Ciej uzdrzołem na smińtorzu piękną bożą mękę,
Zaro więc, ja dobry Polok, bjerzę czopkę w rękę.
Ale one zatwardzałe żedowście pogane,
Razu głową nie ciwnęne i czopkow nie zdjęne.
Jaż mnie wstyd beł, nieboroka, tacie bedło wozec,
Więc żem do niech sę obroceł i jim począn grozec:
— Chceta zaro sa na mniescu wa pochwolec Boga?
Bo nie, to jo wąm na skórze sprobuję batoga! —
Widzę doch, że nic nie skurąm samym jeno peściem,
Więc zaczynąm wsześciech z gore okładać bicześciem!
Cieł widzałe, że nie żarte, tej sę żede zlękłe,
Zaro więc odkrełe głowe i na saniach klękłe. —
To beł tryjąf, moja bjałko, chwoła naszy wiare!
Szpos ten doch je więcy wortny, jak sztere talare!
Żedow, co na słowa swięte zawde bełe głuche,
Jo bicześciem w krotci sposob dostołem do skruche;
Odtąd tak sę ukorzełe wieldzie ne mądrale,
Że przed kożdym swiętym krzyżem nisko sę kłąniale.
Wreszce pierszy dzeń podroży zbliżoł sę do kuńca,
A na niebie le kąseczek widać beło słuńca.
Ale tam wej za górami wies sę rozposcero,
Co z nij wesok nad chałupę koscoł so wezero.
— Czujta, kupce! — rzekem tero do mojego ludu —
— W ony wse, co tam je w dole, dzys wepoczniem z trudu,
Może żesta o ni dotąd wiele jesz nie czule,
A to wies je noznaczniejszo z całe zemści kule.
Wieta, że ji słowa sygo pod niebieście brąme,
A me ją — le pamniętejta! — Strzepczem nazewąme.
Ona zawde dlo całego krejsu będze wzorem,
Bo szołtesow sen ze Strzepcza ostoł profesorem;
Znowu jinszy, ciej beł knopem, gęse pas nad strugą,
Dzys je — zdjimta czopcie żede!— ksędzem, bościm sługą!
Tej sę prędko moje żede za czopcie złapałe
I nym słownym strzepścim ludząm ukłon swuj oddałe.
Wnet belisme w Strzepczu w karczmnie, konie żarłe w stani,
A me spale so na sztreji, nocleg tam beł tani.
Reno żesme też rzetelnie wszetko zapłacele,
A o swice dali w drogą wesoło ruszele.
Tu przewroceł szkolny kartę i ucech perzenę,
Potym naroz z cały moce polnąn sę w łesenę. —
Tej Czorlińsko sę odzewo: — Co tam je taciego?
Dotąd doch, jak mnie sę zdaje, nic nie pisoł złego. —
— Ja, to prowda! — odrzek szkolny — ale proszę wiedzec,
Że nie chcołbem, gwesno, zawde w jego skórze sedzec. —
— A to czemu? Cze od kogo doł so w kaszę dmuchac? —
— Nie, co ale weżeł wstydu! Tfy! Le proszę słuchac;
— Wnet też do wse przebelesme, co sę Kantrzen zowie,
Gdze, jak wiesz, le sama szlachta mnieszko i panowie.
Rycht tam w ni sę zaczynało o osmy godzenie
W domu pąna Dąbrowściego wieldzie zgromadzenie;
Bo wej mniała mniedze sobą szlachta obradować,
Kogo pozni do Berlina na posła welowac.
Więc tam bele z całech Kaszub braco pozjechani,
Wszęde we wse przed płotami pełno beło sani.
Jo żem pędzeł galop bez wies z pioruńścim pospiechem,
A be nicht mnie nie oboczeł, nakrełżem sę mniechem.
Ale niech jech kline wezną z tymi weląnkami!
Wcole nie mog żem przejechac mniedze furmąnkami. —
Skrącąm w bok i szarpię leccie, że le szkapę deszą...
Wszetko na nic — sedzę w klotce ze żedowską rzeszą.
Nie! taciego wstydu, żonko, nie żeczę nikomu,
Bo to beło rychtyk prociem sejmowego domu. —
Jo sę bojoł, be mnie braco szlachta nie poznale,
Ju sę bowiem moji bjedze z ocień przeglądale;
Wnet i na wies wechodzącą muszę bracą widzec —
Jak nie zaczną smnioc sę głośno i so z naju szydzec! —
Pąn Cichowści krzeknąn pierszy przed całą gromadą;
— Wejle, braco, co to żedow! dokąd oni jadą ? —
Pąn Zelewści ze Żornowca wrzosnąn: — Wejta, ledze!
— Tero z nama będze amen, naju zjedzą żedze! —
— Ma besma sę doch, ludkowie, letko tak nie dała! —
Odrzek na to filuternie z Klińcza pąn Gruchała.
Tej pąn Tempści z Kożeczkowa zacząn so mądrowac —
Ten jesz nadto sę odwożeł palcem nas rechowac:
— Jeden, dwa, trze, sztere, pięc, szesc — Jencie, co to chłopa!...
— Z nym, co mniechem je nakrety, będze cało kopa! —
Ta sromota decht do reszte zranieła mnie serce;
Ju nie chcołem ostac dłuży w taci poniewierce.
Więc gwołtownie chwytąm za mniech i go z głowę zdzerąm
Tej druchowi z Kożeczkowa groznie w ocze wzerąm:
— Wiesz te, bartku, — odezwię sę — chto to jo jem taci?
— Jo jem z Chmnielna pąn Czorlińści, a nie łata jaci! —
Tej mnie Tempści zaro poznoł a z nim wsześci drudzy...
— Ja, to prowda, to Czorlińści to nie żoden cudzy! —
— Ale wstedz sę ze żedami włoczec tak po swiece! —
Chtos tam mruknąn — Nie! tak nigde nie robią szlachcece. —
Jo sę odcąn: — Co wa chceta, pąnowie Kaszebe? —
— Niechże kożdy zwożo na sę patrzy swoji snebe! —
Tej sę oni wsześci na mnie srodze oburzele
I mnie na łeb ze sedzenio na zemnię zdrzucele.
— Tero, braco, wsześci razem rozpocznijma śledztwo,
— Cze ten waszec nie zasłużeł, be mu wząc szlachectwo! —
Rzekle i mnie obskoczele z tełu jak i z przodku,
A jo drżący, ciej mesz w łapce, stojoł we westrzodku.
— Tero me cę z naszech palcy prędzy nie pusceme,
Poci tu sę do zdzebełka prowde nie dowieme!
Powiedzl Cze cy cnota, honor i szlechectwo za nic? —
Jak te, będąc katoleciem, żedąm mog furmanie? —
Czes nie czetoł w Przejocelu, że je dzys w Kantrzenie
Dlo weborcow naszech polsciech walne zgromadzenie? —
Że swojego głosu żoden nie winien uronic,
Bo nie, to mu koże Mester w łeb kobeli zwonic?
Ale zamniast z nami radzec, stanąć razem w rzędze,
On sę, jak ciej żydzci kuczer, tłuc z chajami będze! —
Tej jo rzekem smniołym głosem: Szlachta i panowie!
Proszę waju kąsk posłuchac, co Czorlińści powie: —
Bełbem rod tu z wama dzyso stanąn do gromadę,
Ale o tym żem zaboczeł... Ną, ju nie ma rade! —
Jo sę wej do Pucka w rejzę webroł za secami;
I ju nie wiem, jak mnie przeszło jechac ze żedami.
Ale wejle! nową mucę oni mnie sprawiele
I mnie samni o zabranie pokornie prosele.
Tak ju dalek ze mną przeszło, żem nie mnioł kapuze,
Tę żem straceł w dzywny sposob, jadąc bez Kartuze;
Zerwoł mnie ją wiater z głowę, kuloł ją po smniegu,
Więc żem tej ze sani skoczeł i ją scigoł w bjegu.
Ale duży wilk tej z lasa blisciego weskoczeł,
Jaż żem przeląk sę od strachu, ciejżem go oboczeł.
Ten z ni weżar cały futer, ostawieł le łate,
Bo bjes mesloł, że to jagnię, widząc owcze klate
Tej sę ze mnie weszczerzałe knope i łobuze:
— Pąn Czorlińsci przepieł czopkę, nie mo ni kapuze! —
To muszyta doch mnie przeznac, że to hańba beła,
Ciej tak szlachcec swieceł banią, jak łeso kobeła.
A mnie jeno cy tu kupce z bjede webawiele,
Bo to oni mnie tę nową kapuzę kupiele.
Oni jadą do Conowa, więc żem zboczeł z drodzi —
Chcołem kąseczk wej zarobić, jo szlachcec ubodzi.
Ale besta doch wiedzele, że służę ojczeznie,
Więc połowę dąm zorobku na klosztor w Koscerznie.
Ale jesz na co jinszego zdała sę ta droga:
Wejta, żedow jo nauczeł ładnie chwolec Boga!
Onech, co na słowa święte zawde bełe głuche,
Jo dębowym nym bicześciem dostoł tak do skruche,
Że ju tero krzescyjańską wiarę weznowają
I przed kożdą bożą męką nisko sę kłąniają... —
Tu mnie przerwoł pąn Dąbrowści: — Halt! ju tero dosec!
Ciej tak, tej jo muszę cebie, brateszku, przeprosec! —
Więc dej rękę i mest więcy nie gorz sę na naju,
Wiesz doch, że me sę powinnie trzemac obeczaju.
Le mojego tero, szlachta, słuchejta rozkazu!
Krzeknąc: Wiwat pąn Czorlińsci! Do trzecego razu! —
Tej no całe zgromadzenie kapuze pozdjęno,
I trze raze na czesc moją wiwat! wekrzeknęno.
Tej mnie wzęle po koleji wsześci czule witac,
Kusząc, klepac po remnionach i o wszetko pytac;
Więc pytale, cze te, żonko, abe jesz jes zdrowa
I cze nama sę na bestro oceleła krowa.
Potym wzęle mnie do jizbe, roczele do jodła,
A co dale do jedzenio — tego bes nie zgodła.
Dale krepow mnie nopierwi i bukwitny kasze,
To doch dobrze smakowało, bo to jodło nasze.
Tej roczele swynścim mnięsem z tłustego ciernuza,
A i gapio beła zupa z kawałciem mińtuza.
Jesz żem wreczcie jod z okrasą a w niech grzebe suche —
A jak smacznie tam kobjete umnią piec pańtuche!
Wreszce beło na popłoczkę jałowcowe piwo,
Tacie, jak to me pijeme, ciej u naju żniwo.
Telem jod i pieł, że w kuńcu wzęna mnie cikuta
I muszołem odpiąć wszeście guze u surduta.
Ja, to beło po szlachecku, to beła goscena!
Zawde mnie, ciej o ni meslę, płewo w gębie slena.
Jednę mniskę tam po drudzi Dąbrowsko znoseła
I krzątając sę prze stole do jodła roczeła.
Jo ciejm skuńczeł, żem ji złożeł grzecznie swą podzękę
I po polsku, jako szlachcec, kusznąn żem ją w rękę.
Chwoleł żem ją przed wsześciemi, że smacznie kucharzy,
Że prowadzy w checze ordnąk, dobrze gospodarzy.
Ona rada, że ją chwolę, czule mnie scesnęna —
Od wieldziego szczesco jaż mnie kąsk gorączka wzęna...
Tu Czorlińsko głośno krzeknie, staje jak ciej wreto...
Rzecze: — Dosc ju! Niech pąn szkolny dali mnie nie czeto!
Jo tę kartę tu na mniescu podrzę na kawałcie,
Ciej ten judosz tam na rejze jinsze kocho bjałcie...
Tero mosz!... chto be sę spodzoł, że on tak fołszewy,
Wejle, jesz sę ji podoboł, nen omąniec krzewy! —
Jo doch jego kochąm szczerze nad wszetko na swiece,
A on płacy niewiernoscą mnie, bjedny kobjece. —
Hę... Hę... i sę popłakała, bjedno na serota.
Widać, że sę w ony srodze obrazeła cnota.
Ale naroz tupnie nogą, jak ciej opętano,
Rzecze: — Wina ta nie będze tobie darowano! —
Chocbem cebie dzys przed sobą w swoji checze mniała,
To bem tobie na przekorę gębe ju nie dała. —
Proszę sobie le uwożec, panie nouczecel,
Cze to pięknie postępuje stary nen zwodzecel? —
Tej pąn szkolny głośno cichnąn, bo zażeł tobaci,
A tej rzek: — Le dej mu poku! on doch nie je taci!
Wa le jesta mest zozdrosne — muj te swięty Boże! —
Ciej go uscesnęna bjałka, cze on za to może? —
Wierę wiesz, że krew nie woda, ręka nie cholewa —
Cze wej w raju i Jadąma nie skuseła Jewa?
Może be i cebie czasem popadła gorączka.
Ciejbe czule cę scesnęna jako męsko rączka.
Więc mu webocz i so tero wszetko webij z głowe
A uwożej, bom dopieru czetoł do połowe.
Z tego, co tu tero dali w karce następuje,
Widać dobrze, że Czorlińsci zawde so statkuje.
Tej nareszce sę Czorlińsko kąsk udobruchała,
Więc pąn szkolny czetoł dali a ona słuchała!
— Szlachta wjedno w pańsci jizbie głośno sejmowała,
A ma dwoje z panią sobie w kuchni rozmowiała.
Godkę żesme prowadzele nowięcy o tobie.
Bo mowieła, że wa dobrze swiodczyta sę sobie.
Jesz pytała sę, cze w jizbie mosz wstawione krosna;
Ona będze robic płotno, ciej nadyńdze wiosna.
Widzoł żem też ji dwie córcie ju podrostające,
Jedna gropkę obskocała, drugo przędła w kące.
Obje mają żółte włose, duże, modre oczcie,
A le wjedno szczebjotałe, jak ciej młode sroczcie.
Bełe one westrojone w suknie samorobne,
A nosełe bursztynowe pocorcie ozdobne.
Te pozdrowic mnie kozałe famniliją całą,
Przedewsześcim cebie, Jąnka i Mareszkę małą.
Ciejżem dobrze sę ugosceł mniedze kobjetami,
Tej zacząnem też pomału wzerac za żedami,
Cy szukale so za hęńdlem, jak za mniodem pszczołe,
Ju obeszle wszeście checze, chlewe i stodołe.
Jeden kupieł weprawione skoreczcie z węgorza,
Drudzi gdzes tam uszachrował czorny smużek z tchorza.
Trzecy pełen mniech wlok klatow, czwarty lesą skorę,
A to wszetko bez pytanio wrzucele na forę.
Kożdy nabeł cos dobrego, jedna le bjedota
Kuńtętowac sę muszała skoreczką od kota.
Ciej Dąbrowską i ji córcie w oknie oboczele.
Więc i u niech sę zapytac wreszce odwożele.
Jeden spytoł sę bez okno: — Ny, wa piękne panie,
Cze tu czasem są u waju jaja na przedanie? —
— Gwes! — odrzekła na to pani — joj mąm barzo wiele,
Zaro będą — le czekejta kąseczk przejocele! —
Poszła chutko do komore, otworzeła skrzynkę
I przyniesła wnet ze sobą joj pełniuśką tynkę.
Ciej uzdrzałe żede jaja, zaro w mniech je — chabas!
Bo je chcałe so uwarzec w sobotę na szabas.
Potym pani gospodeni dobrze zapłacełe,
I na sanie mniech z jajami ostrożnie włożełe.
Tero, ciej nie mniałe po co dłuży we wse czekac,
Chcałe jeno jak noprędzy z Kantrzena umekac.
Mnie prosełe tele, żem sę nie mog jim obegnac,
Więc żem muszoł sę nareszce z druchami pożegnac.
Barzo grzecznie żem sę rozstoł z bracą szlachtą, ale
I z bjałkami żesme wej sę czule pożegnale.
Ju nie beło czasu zwlekac, ani wiele gadac,
Le kozołem mojim żedom dryst na sanie sadac! —
Więc wskokają. — Ale rety! Jeden dzeci chaja
Usod, lupa, prosto na mniech, gdzeno bełe jaja. —
Te sę zaro na samuśką brejkę rozmużdżełe,
Bo je cężcim swojim celsciem przegniot z cały sełe.
Bez wsześciuchne dure tryszczą z mniecha gęste flukse,
Tymi mocno so nieborok szczapoł w tele bukse.
Bartek — bo to znowu jego nieszczesce spotkało —
Począn stękać, choc doch nigdze jego nie bolało.
Wstaje, klnie sę na Możesza i wszeście prorocie —
Szlachta le sę głosno smnieje i chwyto za bocie.
Tero żede pąna Bartka na egzamnin bierzą,
Czemu pogniot jim tak drogą szabasną wieczerzą.
Zaczynają jego dusec, mniechami obkładać,
Tak go bjese umęczele, że mog ledwie gadać;
Wsześci razem bez litosce biją go, le pęko,
Bartek ju sę nie obgąnio, le żałośnie stęko.
Bele be go udusele jak nieprzejocela,
Ale zesłoł wej przepodek jemu zbawicela...
Beł to żandar, co na głowie szklącą kopę nosy,
Kogo w ręce ten dostanie, ju sę nie weprosy.
Przeszed on tam do Kantrzena, be robic podsłuche,
Cze sę kęne nie zanosy na jacie rozruche;
A ciej mest na mojech saniach uzdrzoł rebeliją,
Mesloł, że tam robją buńte i rewolucyją.
Nim żedzeska sę spodzałe, stojoł ju na forze
I plaskatą szablą dychtych grzmoceł jech po skorze.
Wrzeszczoł: Halt doch! donerweter! Cze wa mota serce?!
Jo tu waju aresztuję, jesta gwes morderce! —
A tej ono przestraszone izraelście plemnię
Łapie i łeb na łeb z fore zdrzuco rym! na zemnię.
W kuńcu chcoł jesz pąna Bartka podwignąc na nodzie,
Boc go o to wzęno prosec żedzesko ubodzie,
Ale ciej sę jego dotknąn, tej trze raze plunąn,
Rzek: fuj! fuj! fuj! i natechmniast z pułkoszkow zesunąn.
Kozoł zaro wsześciech żedow związać szołtesowi,
Ten na mniescu beł posłuszny jego rozkozowi.
Bartka kozoł też zwlec z fore i go aresztowoł,
Bo cy drudzy go podale, że on jech zbuńtowoł.
Mnie doł poku, bo jo przecę Bartka żem nie męczęł,
A jesz nadto pąn Dąbrowści za mnie sąm poręczeł.
Żandar spisoł całą sprawę i pogłoskoł brodkę,
Tej do pryze zagnoł żedow i jech zamk na kłodkę.
To zdarzenie mnie do reszte w głowie pomąceło;
Co jo mnioł żem tero robic, ciej żedow nie beło? —
Pytoł żem sę, jak też długo będą w pryze sedzec? —
Ale żandar nic mnie na to nie chcoł odpowiedzec.
Więc so meszle: Co mosz czekac tak na posmniewisko,
Jedz le tero wprost do Pucka, co ztąd leży blisko.
Ju żem chcoł ku morzu jechac, ju żem porwoł leccie,
Ale stuj! Jo przecę żedąm werbąm doł szlącheccie!
Przerzek żem jim prze ugodze jechac do Conowa —
Tero też nie mogę łąmac szlachecciego słowa.
Więc żem ruszeł w Pomrę wrzeszcząc: Dali żede sadac! —
Że nie przeszłe, jo nie mogę za to odpowiadac.
Choć ju nie szło tak wesoło, jak ciej w kąmpaniji,
Jednak ju żem z nicim nie mnioł żodny browaryji;
Ju nie beło nego wrzosku ani nego tłoku,
Ledze ze mnie sę nie smniele, kożdy mnie doł poku.
Konie mniałe tero letko, więc bjegałe prędko,
Cze szło rowno, cze po górach, prosto, cze też krętko.
Wszeście troście żem pomału sobie webjeł z głowę,
Bo żem jachoł wedle słowa i wedle umowe;
Za to, że kąsk powiększełe żede moją kasę,
Jo żem wiernie też wepełnioł, co żem objąn nasę.
Ciej be doch mnie bele rzekle, abem na niech czekoł,
To bem nie beł z próżną forą z Kantrzena ucekoł.
Oni bele sobie winni, że jech uwięzele —
Niech sę wespią tam, łajdoce, jak so poscelele! —
Jo za nimi też nie tesknieł, le za mową polską,
Chtorną mało za granicą rozumnią pomorską.
Ju w Rozłaznie, gdze to pierwi kożde małe dzecko
Mogło pięknie po kaszubsku, mowa dzys mniemniecko.
Pięc jaż dni żem sobie jachoł, od piątku do strzode,
Precz na Lęborg, Słepsk i Słowno bez wszelci przegode.
Nie jachołem zawde prosto, bom mnijoł szlabąne;
Bez to ju żem wiele detkow mnioł uszporowąne.
Wreszce z rena dnia szostego ju żem beł u celu
I żem stanąn so w Conowie w Kaszubścim hotelu.
Tam żem dobrze so odpocząn po dłudzi fatedze
I zaboczeł wnet o wsześciech kłopotach i bjedze.
Mnioł żem sanie swe pod dachem a w goscyńcu konie,
Te jo dobrze żem futrowoł i staroł sę o nie.
Pożyczełem na nie szczotci i gęstego zgrzebła
I z wsześciego żem je peszu weczesoł do zdzebła.
Tej welołem jesz na oba po kubełku wode,
Tak że szkapska weglądałe jak zdrzebięta młode.
Ciej nareszce żem ju skuńczeł wszetko pucowanie,
Chcołem je so poprowadzec na torg na przedanie;
Bo nen gniady mnie kąsk oslep w ony cężci drodze,
Znowu szemel, wiesz, od downa szpat mnioł w prawy nodze.
Ale ju żem nie mnioł więcy bez prog jech wedostac
Bo stanęna tej we dwierzach jakoś straszno postać!
To straszedło mniało na łbie wiertel mniast kapuze,
A na piersach, jak ciej gwiozde, szklełe mu sę guze;
Mniało często szadą brodę i dłudzie wąseska,
Tak że jemu le perzenkę widać beło peska;
Głowa jego, jak ciej beczka, ocze, jak talerze,
A pod pochą cos dwigało jakbe duże dwierze.
Nodzie mniało jak stąpore i pękaty brzuszek,
Slode trokow mu wezeroł, ogona kuniuszek. —
Przeżegnołem sę i rzekem: precz odemnie, wara! —
Ale coraz bliży do mnie leze na poczwara.
Chcoł żem ucec, alem mesloł: Ba to jeno fraszka!
Nigde bojec sę Kaszube nie powinien straszka. —
Może to też nie je djoboł, jeno komedyjęńt,
Abo jaci gdze wesoci mnieści policyjęńt? —
Ciejm tak mesloł, on mnie nogle uchweceł za kołmnierz,
Tej żem uzdrzoł, że u boku szablę mo, jak żołmnierz.
Terom wiedzoł ju jaciego mąm przed sobą ptoszka,
Jaż mnie od wsześciego strachu wzęna trząsc ogroszka!
A on szarpie mnie i ręczy: — Ferfluchte Kaszube!
Kąm mit, pąnie fon Czorlińści, du bizdajn szpycbube!
Jo jak jego tej nie chlunę mocno pięscą w gębę!...
Ręczę, że żem jemu wszeście pozlożowoł zębe. —
Ale on to grzecznie przejąn bez wszelciego jęku
I mnie jednak nie popusceł, bo mnioł sełę w ręku.
Choć żem dychtych sę szamotoł, nic to nie nadało,
Tak żem sę na kuńcu zmęczeł, że mnie tchu nie stało.
Ale wreszce on kąseczek straceł swojy moce,
Więc sę ze mną zacząn pięknie umowiac w dobroce
I rzek do mnie po mniemniecku: — Niech le pąn dobrodzyj
Doch tak srodze sę nie gorzy, że mu mówię złodzyj;
Bo żes wasąn ukrod żedąm pyńdle jak i skore,
To sę zaro, bratku, wedo; jeno puc do fure!
I zanekoł mnie do sani... Zmniłowanie boście! —
Tam leżałe wszeście pyńdle i skore żedowście.
Wejle mnieche tu z klatami, tam wej skorcie z tchorzów,
A tam leżą weprawione skoreczcie z węgorzow;
Smuszkow cały pęk wegrzeboł, wreszce skorę z lesa
I rzek: — Czemu pąn z tym wsześcim włóczy sę do bjesa? —
Wnet na mniescu bełbem omgloł, ciejżem to oboczeł,
Bo jo o tech żydźciech pakach w pień żem mest zaboczeł
Tej odezwoł on sę: — Tero doch je dowiedzone,
Że to wszetko je gdzes jacims żedąm ukradzone!
Ale ciejm waszeca dostoł, ju nie uńdzesz kare,
Bo za tobą ju od downa szukają żandare.
Tej z pod poche wejąn ksążkę, com ją mnioł za dwierze
I oczami zacząn gonie po bjołym papierze:
— Wejle waszec tu je w gończech lestach opisany;
Czujle, jak w ty gruby knedze jes obmalowany:
— Tego co w Kantrzenie żedąm ukrod wszeście pacie,
Je, jak mowi oskarżenie, opisanie tacie:
— Mo przezwisko Jąn Czorlińści, stąnu szlachecciego,
A pochodzy ze wse Chmnielna, krejsu kartuściego.
— Ocze jasne mo, świecące, a na norce brode
Rosną jemu dwie brodowcie, jakbe dwie jagode,
— Munia jego je okrągło, kąseczk w szerz rozdęto,
Dolno warga je do przodku trochę wecygnięto.
— Nos mo, jąk ciej rożk od prochu, na kuńcu czerwony,
Ten u niego zawde czorno je utobaczony.
— Zębe dłudzie; z przodku mocne w tele ju szczerbate.
Wąsów nie mo, włose żołte, prawie kołtąniate.
— Plece grube, dłudzie dziere, jak ciej u stolema;
Taci z niego chłop wesoci, jak drudziego nie ma.
— Węży oczy mo dwa duże, sene decht znąmniona;
Tę pamniątkę bodej dzierztlą mu zrobjeła żona. —
Bełbe mnie jesz może dale łajoł z ony knedzi,
Ale jo mu nie pozwoleł doczetac do nedzi.
Bo żem jego mocno muśnąn prosto w lewie cemnię,
Tak, że ani mel nie muknąn i upod na zemnię. —
Ale ciej żem tak omąńca po naszemu zdzeleł,
Tej tak pękło, jakbe mocno chto z kanąne strzeleł.
Mniemce w mniesce, ciej to czule, zlękle sę nie mało,
Kożdy loto, jak werzasły, pjto, co sę stało? —
Chcoł żem tero sę chutuszko uceczką ocalec,
Ale ju sę na mnie chłope zaczynają walec:
Uderzeła na mnie raptem wojska kąmpanijo,
Chtorny nadto pomogała wszetka policyjo.
Jesz nen straszek, co przed chwilką leżoł ogłuszony,
Wstoł na nodzie i sę rzuceł na mnie rozjuszony.
Jo sę kąseczk żem obgąnioł, ale nadaremno,
Tak mnie zbjele, że mnie w oczach zrobjeło sę cemno;
Bo mnie jacis brodocz w głowę uderzeł tamlociem
Nie wiem, co sę potym stało ze mną nieborociem.
Leżoł żem, jak ciej nieżewy, bodej do wieczora,
Nie posłale mnie po ksędza, jeno po doktora.
W kuńcu ciej z pomocą boską przeszed żem do sebie,
Tej żem sedzoł w pryze, jakno Jąnosz w wielorebie.
Mnie muszele mocno pobić cy nieprzejocele,
Bo jesz dzys mnie wszęde boli po caluścim cele.
Ale niech be i bolało, to be beła mniejszo,
Jeno mnie tu jesz spotkała przegoda smutniejszo;
Bo po wsześciech mnie cieszeniach w pryze obszukale
I caluśką moją kasę gwołtem odebrale.
Tesąc złotech, co na niewód bełe odłożone,
I te, chtorne za furmąnkę mnioł żem zarobjone.
Wczora rzek mnie jeden sędza, ciej mnie przesłuchiwoł,
Że tu będę tak jesz długo w pryze wysodywoł,
Poci jeno jeden szeląg ostanie z ny sąme,
Bo tak kożą jacies nowe prawnicze roząme.
Choć ju sedzę jeden mniesąc, nie mąm jesz weroku;
Bodej na nien będę muszoł czekac jesz puł roku!
Jo jem cężko oskarżony o kradzeż i bice,
Więc jesz wierę będę długo sedzoł w ty cemnice.
Rod bem wiernie cy opisoł całą moją plogę,
Ale ju od płaczu więcy strzymac sę nie mogę;
Od bolesce i wzruszenio trzęsę mnie sę ręka...
Wierz mnie żonko! — cężko... cężko je tu moja męka!
Muszę skuńczec, bo mnie mocno serce scesko... boli...
Proszże Boga, be mnie prędko webawieł z niewoli:
Be tym mniemcąm moji krzywdę nie pusceł otłodziem,
A pozdrowiej wsześciech doma i pozostań z Bodziem.
Ciej pąn szkolny przestoł czetac zrobjeło sę cecho...
Rzek tej: — Ja, to jemu jednak poszło srodze lechol —
A Czorlińsko jesz chwileczkę płacząco sedzała,
Potym kartę odebrała i ze stołka wstała.
Wierę razu nie mowieła; Panie Boże zapłać! —
Le zaczęna, jak w gorączce, cos do sebie paplać.
Chutko poszła do swy checze, wsześcim powiedzała,
Co sę w szkole o swym chłopie z kartę dowiedzała,
Tej sę słudzie i rebocie mocno zasmucele,
Łze so z oczy wecerale, głowę pozwiesele.
Mały Jąnek razem z nanką klękle przed obrazem
I zaczęni mowic pacerz, z nimi drudzy razem:
Proszą Boga, abe w pryze pąn nie umar z głodu,
Be powroceł z pełną furą, nie doch bez niewodu.
Ale pocerz ten wieręże trochę beł za głośny,
Bo Mareszce mały stoł sę w kolebce nieznośny:
Wej żabinka cencim głosem naroz zaskrzeczała —
Tej Czorlińsko chyże letko ją zakolebała.
To sę dzecku podobało, przestało sę gniewac,
A tej nanka mu zaczęna tak nad głowką spiewac:
Ziuziu, ziuziu, corulenku,
Zabjele cy ojca w renku,
Zabjele go ze drudzimi
Toporami żelaznymi.
A w Raduni krwawo woda,
Szkoda ojca, żeco szkoda!
Zdrżem sę, zdrżem sę, moje dzecko, w tym bujanym łożu,
Snij so, moja maluneczko, o amniele strożu.
Matka płacze, te spij sobie,
Oj nie tobie płacz, nie tobie
Tobie amnioł cacka strugo,
W gaju żółty ptoszek frugo.
A w Raduni krwawo woda,
Szkoda ojca, żeco szkoda!
Może amnioł cy o tatce co obznajmni we snie,
Cze wspomnino dzys o matce, cze powrocy wcześnie.
Matka płacze bez ustanku,
Te spij sobie na posłanku.
Tobie pluszcze rybka w stawie,
Gąska gego na murawie.
A w Raduni krwawo woda,
Szkoda ojca, żeco szkoda!
Tatka jęczy nam w niewoli dalek za gorami,
Wierę serce jego boli tęskniąc tu za nami.
Może więcy nie przejedze do dzecka i żone,
Żec będzeme może w bjedze obje opuszczone.
Cebie matka wepiastuje,
A stróż amnioł cę pilnuje;
Weprowodzo cę na łączkę,
Wiąnek daje dzecku w rączkę.
A w Raduni krwawo woda,
Szkoda ojca, żeco szkoda!
Płakać będzem nieustannie całe dnie i noce,
Bo co więcy nie ostanie wdowie i seroce.
Wiąnek bjerzesz do dum sobie,
Kładzesz go na tatci grobie,
Klęcząc modlisz sę za ojca,
Co go zabjeł krzyżok zbojca.
A w Raduni krwawo woda,
Szkoda ojca, żeco szkoda!
Ciej skuńczeła tę piosenkę matka zapłakała
I uśpiony swy córeczce leczka całowała.
W kuńcu sama nad kolebką słodko so zasnęna —
Ju bez szybę swieceł mniesąc, bo sę noc zaczęna. —
Wnet sę w jizbie uceszeło — ale tej w ogrodze
Czorne gape sę zlotują i krokają srodze.
Jedna sodo so na kruszce i do okna wzero,
A tej, jakbe co godała, szerok dziub otwiero.
Ledząm, chtorni bele na wse, bodej sę zdowało,
Jakbe gapsko o Czorlińscim tak prorokowało:
— Nie potrzebno wszelko troska, wszelcie narzekanie,
Jemu włos nie spadnie z głowe, zdrowy doma stanie.
Jesz mu, nim so kupi sece, pudze rozmajice,
On kaszubści zwiedzy zemni ostatne granice;
Dalek będą go pędzełe jacies żydźcie czare —
Te be może jego w kuńcu dostałe na mare,
Ale z muce ciej werzucy to, co mu zadale,
Wnet tej jego swoji ledze będą oglądale.
Zanim roz sę w nowech rożkach mniesąc nąm pokoże,
I Czorlińści ze secami doma ju bec może.
Nie potrzebno wszelko troska, wszelcie narzekanie,
Jemu włos nie spadnie z głowe, zdrowy doma stanie. —
Tak so sedząc na gałęze gapa na krokała,
A Czorlińsko nad kolebką słodko so drzemała.
Tej na samo okno gapa spusceła sę w loce
I kroknęna: Odsie, pani! Żeczę dobry noce! —
Potym wzęna ju skrzydłami trzepac sę po bokach,
Podlecała i zdzinęna wesok gdzes w obłokach.
I lecała dalek, dalek — jaż do ony wieży,
Chtorno to na Łesy górze prze Gostomniu leży.
Tam trze raze całą gorę w koło obiecała
I trze raze przerazliwie — Otworz! — zakrokała.
Tej gdzes głębok w Łesy górze powstoł straszny hałas,
A na wiechrzu odtąd dotąd zybotoł sę szałas.
W tym sę — jencie! — cało gora łąmnie na połowę,
A z ni na samuścim czubku cos wetyko głowę.
Ta dechciunko beła czorno, jak kamnięnno smoła,
Z ony ocze dwa ogniste wzerałe do koła.
Nad łeseną widać rodzie, włosow za to mało...
To doch — meslec so możeta — brzedko weglądało!
Muszę wama mest powiedzec, żebesta wiedzele,
Że to Smętek beł wierutny w swojim żewym cele.
Gapa jego sę nie zlękła, ani nie ucekła,
Bo i ona beła od tech, co pochodzą z piekła.
To nie beła mest prowdzewo gapa, jeno Mora,
Co webjego ledzy dusec kożdego wieczora.
Ona je Smętkowa krewno tak od gnota cwierce,
Bo je corką jego blady paserzbice Smnierce.
Ciej ją Smętek wesle w drogę gdze w dalecie stronę,
Lecy jako gapa, mając skrzydła przesadzone.
Ale ciej mo kąseczk bliży, jedze na rzeszoce:
— Swirtut! swirtut! — zawde kołciem po suszy i błoce.
Dzys mnioł Smętek ją wesłane w nę daleką drogę,
Abe w noce wemęczeła Czorlińską niebogę.
— Ną, ju nazod? — pyto Smętek — Co żes tam skurała?
Wierę dzys sę twoja rejza na nic nąm nie zdała? —
Ona tej ze sebie zdrzuco wszeście gapie piora
I kobjecą bjerze postać, jako pani Mora,
Potym czule pąna Smętka za kark obłapuje
I słodcimi całąnkami starego czestuje.
— Webocz, webocz, panie starku, że sę to nie stało,
Co Przekleństwo Wasze zrobić Morze nakozało! —
Roz i mnie na twardym sercu zrobjeło sę krucho
Na rozkaze wasze dzyso muszałam bec głucho.
Ciejżem przed Czorlińściech checzę pozno przelecała,
Więc nopierwi żem do jizbe bez okno wezdrzała.
Tam widzałam młodą matkę dzecko kolebjącą,
Czułam też, jak mu noceła piesń rozczulającą
I szeptała mu o ojcu, co sedzy w niewoli
Za to, że sę wdoł z żedami zarobeczku gwoli.
I śpiewając oblewała łzami dzecka leca,
Tej sę i mojego oka zroseła zdrzenieca.
— Mora sobie przeboczeła srodze downe chwile,
Ciej jesz sama z lubym dzecciem bawieła sę mnile.
— Mniała ona imię Szczesce, moja ta córeczka,
Tako piękno, że nie beło nad nią djobełeczka.
Wjedno beła usmniechnięto, wjedno so skokała —
Wszetko, co le stworzeł Pąn Bog, serdecznie kochała,
Skorbe, co od swoji matci mniała darowane,
Rozdzelała wszeście mniedze ludzeska kochane.
Poci żęło Szczesce, żoden z ledzy nie umnieroł,
Nicht rękowem zapłakanech oczy nie weceroł,
Ledze cężko nie robjele, jeno grale w karte,
W piekle szkląncie weproźniałe weseląc sę czarte.
A piniędzy u kożdego bełe pełne trzose,
Wsześci wieldzie w loteryją wegrywale lose.
Nicht nie wiedzoł, co to bjeda, ani co to boli;
Żoden człowiek ni kajdanow nie znoł ni niewoli,
Sąsod sobie żeł z sąsadem zgodnie i spokojnie,
Nicht nie mesloł o żołmnierce, kanąnach i wojnie.
Kożdy sobie żeł szczesliwie, zdrowo i bezpiecznie –
Szkoda jeno, że to Szczesce mnie nie żęło wiecznie!
Boc, kochany starku, wiece, co sę w kuńcu stało —
Bjada! Szczesce z wesołosce oczcie so wesmniało!
Tej babusia Smnierc, ta jędza gorszo jesz od żmniji,
Wstecz gderała, że me mąme ślepka w famniliji;
Tak na dzecko sę mortwieła, baba, jaż nareszce,
Ciej mnie roz nie beło doma, uduseła Szczesce. —
Smnierc, sobaka, ju potemu czesto ogłupiała
I sę odtąd niebezpieczną wszem stworzeniąm stała.
Mnie wej dzeci szoł ogarnąn, abe wszetko dusec,
Choć jesz dotąd do morderstwa sę nie dałam skusec.
Ja, ja! Jesz jo dobrze boczę one smutne chwile,
Ciej żem płacząc sę tuleła na Szczesco modzile! —
Więc dlo tego żem Czorlińsci dzyso poku dała,
Ciejżem oną nad kolebką łkającą widzała. —
Ciej tak Mora powiodała, Smętek usze cmuleł,
A nareszce sąm do płaczu bjedok sę rozczuleł.
Pocałowoł ją w łesenę tak, jak sę noleży,
A tej usod z panią Morą na piosk kole wieży.
Tej rzek Smętek do kąmpąnci: — Dobrze żes zrobjeła,
Żes nad dzecciem i nad matką ju sę nie nęceła.
Lepi sę od ony sprawe kąseczk trzymać z boku
I dac pąnu Czorlińsciemu na chwileczkę poku.
Ciej jesz trochę pod kapuzą dor ponosy szmuli,
To on nąm tu sąm do piekła przyńdze bez koszuli.
Za to, że go mocno cwiczą Szmula czorne sztucie,
On jesz żedąm krzescyjańscie podowoł noucie.
Wczora — abe jesz większemu nieszczescu zaradzec —
Uwząnem sę, żebe jego z tego świata zgładzec —
Więc żem skoczeł jaż do Mniastka, do żydźci bożnice,
Wełąmołem od ni duży kamnin z narożnice;
Trze jaż sążnie beł wesoci, pięc mnioł w szerokosce —
Ten kożdemu be człekowi w mniozgę pogniot kosce.
Ale jo, jak chudą duszę go na plece włożeł
I z nim chyże po powietrzu lecoł żem, jak orzeł.
Chcołem go, jak możesz zgodnąc, gwesno na to użec,
Be nim pąna Czorlińsciego ze żeco wekurzec.
Ale ciejm beł nad szaseją, co jidze do Chonic,
Tej mnie zacząn od Borzeszkow swięty Mnichoł gonic
I mnie swoją długą dzedą wjedno szturoł w pięte;
Wołoł za mną: — puńdzesz sobie, stworzenie przeklęte!
Jeźli temu nie dosz miru, co mo łaskę w niebie,
To jo wiecznie tem żelazem będę koroł cebie! —
— Tej jo, abe jemu ucec, w prawą żem podążeł
I żem nad Konorzenami i Brusami krążeł.
Ale amnioł wjedno pędzeł mnie na wszeście stronę,
Jaż mnie, com nen cężor dwigoł, decht mnioł umęczone.
Wszęde drogę mnie zastowio, wszęde za mną lecy,
Tej żem jo, be kąsk so ulżec, zdrzuceł kamnin z plecy.
Ten niedalek gorow upod, co sę zwią Chełmnice,
Chtorne widać na mnil sedem w cały okolice.
Tam so leży głębok w piosku na wielewścim gruńce,
Tak że czubek le sąmusek mu oswieco słuńce.
Że go trzemoł w ręku Smętek, o tym swiodczą dure,
Chtore głębok moje ostre wecęne pazure.
Tero, ciej ju mnie na plecach nie cężeła skała,
Wnet za sobą żem ostawieł Świętego Mnichała.
Tak żem lecoł so chutuszko, jak piorun z obłoku,
Prawie wcole niewidzalny człowieczemu oku.
Ju za chwilę głębok w sobie kreła mnie ta gora —
I z tym kuńc je, jeno dychtych jesz mnie boli skora.
Ja, to prowda, nen archamnioł nie żgoł mnie na żarte,
A to wszetko za no z Chmnielna chłopisko umarte.
Więcy sąm na jego żece ju nie będę godzeł,
Bo be mnie muj przeslodowca może dali szkodzeł,
Zawde ciejbem kole jego rejzowoł koscoła,
Muszoł bem go mest okrążać porę mnil do koła.
Jutro znowu tam powietrzem mniołbem sę przejechac,
Bo tam w świece bodej będze wieldzi grzesznik zdechac,
Chtoren krzywdzeł polści norod i Chrystusa wiarę,
Więc mąm rozkoz, be go halac, abe cerpioł karę.
Ju mu żesme wenalezle stosowną robotę,
Będze w piekle czarownicąm wiskoł czorne kote.
Widzysz, z nieba jo rycerza gorzec ju nie mogę,
Bo ju jutro bem so jinszą muszoł obrac drogę. —
Tej trze raze jemu głową mora przeswiodczeła
I za tacie mądre słowa Smętka pochwoleła.
Potym razem sę oboje za ręce chwecele
I do pieczor łesogorściech na doł sę spuscele.
Góra sę za nimi slode zatrzasła z łoskotem —
A tej powstoł wieldzi wicher połączony z grzmotem;
Tak zaczęno buczec, szumniec, po górach i lasach,
Że jaż mocno cało zemnia trzęsła sę w zowiasach.
Tej na bjednech Gostomniokow wieldzie padłe strache,
Bo jim z chlewów i stodołow pozdzerało dache.
Wicher cygnąn nieustannie w dalszą okolicę —
W Chmnielnie zerwoł on z koscoła wesoką zwonicę
I ją wrzuceł do jęzora razem ze zwonami,
Gdze do dzys jesz leży w głębi przekreto falami.
Wierę to dlo tego Smętek srożeł sę ny noce,
Że ju więcy nad Czorlińścim nie mnioł taci moce.
This work is in the public domain in the United States because it was in the public domain in its home country as of 1 January 1996, and was never published in the US prior to that date.
The author died in 1902, so this work is also in the public domain in countries and areas where the copyright term is the author's life plus 100 years or less. This work may also be in the public domain in countries and areas with longer native copyright terms that apply the rule of the shorter term to foreign works. |