Dziennik (Krasiński, 1912)/9 sierpnia 1830
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały Dziennik Cały tom V |
Indeks stron |
Z Bex[1] udaliśmy się do Montreux[2]. W przejeździe widziałem zamek Chillon[3]. Ciemne były jego arkady i żaden promień słońca nie igrał na filarach. W mroku zaledwo można było odczytać imię Byrona wyrżnięte na jednej kolumnie. Mówią, że sam wyrył je własnoręcznie. Dziwna rzecz, iż geniusz szuka nieśmiertelności w kamieniu; kamień dawno w proch się rozsypie, zanim zaniknie sława geniusza. Zresztą niewiele myślałem o Bonivardzie ani o jego piewcy; bo zamek pełen był podróżnych w czapkach, w kaftanach, w bluzach. Łańcuchy rozpaczy nie licują z kamaszami ciekawego przechodnia; a westchnień boleści nie słychać tam, gdzie szorstkie głosy wymawiają słowa bez znaczenia. Z pewną więc, obojętnością przyglądałem się miejscu unieśmiertelnionemu przez duszę cierpiącą i znękaną i przez duszę z ognia i błyskawic; zdawało mi się, że jestem w oberży. Tam, gdzie niegdyś ginęły setki ludzi, teraz setki ludzi żartują.
[ 178 ] W tej chwili piszę przy oknie w Montreux. Przede mną czarne skały Meillerie[4], jezioro Leman, u mych stóp, wspina się na mury, sięga na dachy w zwojach kwiatów i gąszczy; murawa mię otacza, a nad mem czołem trawa porusza się wdzięcznie pod tchnieniom wiatru, który lekkutko ponad nią przemyka, oddali się, powróci i swawolny znów zakręci po krzakach i winogradzie.
Obłoki krzyżują się po niebiosach; kiedy nadpływają, jezioro blednie, i znów błękitnieje, gdy uchodzą. Wierzchołki gór pokryte oparami; mgła srebrzysta przesuwa się to tu, to tam, lub wznosi słupami z marmuru i przez chwilę lekka piramida króluje nad doliną, lecz natychmiast zmienia się w kobierzec białawego aksamitu, lub w sklepienie alabastrowe.
A jednak na tych to skałach, na brzegach tych kaskad Rousseau[5] wyśnił swą księgę miłości, pełną namiętnych porywów, pociągającą jak potok, który burzliwym swym trzaskiem towarzyszył jego myślom, lecz sianą w uczuciu i pozbawioną wzniosłości. Sądził, że wzniósł się nader wysoko, a ziemi dotykał stopami. Bohater jego był człowiekiem, a bohaterka kobietą: prawdziwa miłość stwarza, więcej niż człowiek i więcej niż kobieta. Lecz zawsze chwała poecie, bo jego Heloiza wzbudziła zachwyt świata. Jedyną jego omyłką, że zapóźno zaczął swe sny szczęścia i miłości. Kiedy powinien był się zbudzić, zasnął, a sen jego ciężki był i niespokojny. Wizye jego miały za mało wielkości, a skrzydła jego gorącej wyobraźni odbiły tylko na pół Boskie barwy tęczy. Chciał zmusić swe serce żeby biło, gdy już lody wieku gromadziły się dokoła niego, i zgięty ku ziemi ciężarem doświadczenia, mówił o miłości. Ale jeśli się zawiódł, przynajmniej łódź jego na przebytej przestrzeni zostawiła liczne brózdy złote [ 179 ]i jeśli fale igrające u jego łodzi nie wszystkie były świetne, niektóre z nich przecież miały wspaniałość błyskawic i głosy gromu.
Przypisy
[edit]
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |