Dziennik (Krasiński, 1912)/26 sierpnia 1830
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziennik |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały Dziennik Cały tom V |
Indeks stron |
Wczesnym rankiem przy chłodzie dość znacznym wstąpiliśmy aż na wierzchołek Grimsel, skąd później zeszliśmy ścieżką między przepaści. W dole ujrzeliśmy olbrzymi lodowiec, skąd Rodan po raz pierwszy wychyla się na świat i, zrazu jako strumyk mały, rzuca się już z siłą w swój pęd wielkiej rzeki. Stamtąd z niemałym trudem wdrapaliśmy się na Furkę, i widzieliśmy z jej szczytu wszystkie łańcuchy lodowców Oberlandu: młodą i piękną [ 199 ]Jungfrau, ponury Wetterhorn i dokoła gromadę skał, wszystkie w zbroicach z lodu nieprzeniknionego dla promieni słonecznych.
Potem wpadliśmy w długą dolinę bagnistą, bezpłodną, opuszczoną i pustą, zamkniętą między górami nagiemi i dzikiemi, pozbawioną zieloności, usianą szczątkami i odłamami skał, przeciętą kilku strumieniami, zasłaną żwirem i wielkiemi płachtami śniegu. Zaprowadziła nas do Andermatt, wsi dość znacznej na skraju górzystych pustyń tej części Szwajcaryi, o pół mili od Mostu Dyabelskiego.
O godzinie dziewiątej wieczorem, w ciemną noc pochmurną, posuwaliśmy się z przyjacielem ku sławnemu mostowi, który starożytne legendy przeznaczyły za mieszkanie księciu ciemności. Niebo było zamglone; niekiedy tylko zbłąkany promień księżyca spływał aż na ziemię; niekiedy tylko samotna gwiazda złotym punktem zabłysła na chwilę w bezmiarze i znikła wkrótce. I droga nasza otoczona skałami połupanemi w przepaści, ciosanemi najróżniej, miała w sobie coś ponurego. Godzina, dzika okolica, czas i miejsce, do którego dążyliśmy, wywierały na nas dziwne wrażenie. Nie było to przerażenie, raczej coś mętnego i melancholicznego w naszych wrażeniach. Szelest naszych kroków rozlegał się za nami; wśród tego ustronia głos nasz brzmiał uroczyście; potok szumiący w dali zdawał się wydawać słowa niezrozumiale, pochodzące z innego świata. Czem dalej szliśmy, tem bardziej droga nasza ścieśniała się między dwiema ścianami skał spiczastych, po ich bokach przesuwały się białawe obłoki, lub czuwała płynna mgła, podobna do złych duchów, czyhających w ciemnościach na swą zdobycz. Zdaleka w łonie góry, która zamykała nam drogę, zauważyliśmy otwór czarny: była to galerya często napotykana w skałach, znacznej długości. Zagłębiliśmy się wewnątrz, a to trochę [ 200 ]tła, które przyświecało naszej awanturniczej drodze znikło przy wejściu do jaskini. Nie mogliśmy już widzieć jeden drugiego. Echo powtarzało dźwięk naszych kroków; był to jedyny odgłos w tern miejscu ciemnem i ponurem. Kiedyśmy wyszli, znaleźliśmy się w otoczeniu skat ogromnych, które, rzec można, opasały nas kołem, a w pewnej odległości spostrzegliśmy Most Dyabelski, spoczywający na czterech arkadach, niepewny i niewyraźny wśród nocnych cieni. Z boku mieliśmy przepaść, dokąd według podania, szatan zrzuca swoje ofiary; potok rozbijał się tam z rykiem długim, straszliwym. Masy wody, spadając z kamienia na kamień, były jaśniejącej białości; rzec można, fale alabastru zderzające się z sobą. Jeszcze kilka kroków i stanęliśmy ;na moście nad przepaścią, otoczeni tajemniczymi dźwiękami fal, toczących się w głębi, podczas gdy skała występowała ku nam i w nieruchomości doskonałej, w ciszy majestatycznej zdawała się mówić wściekłym wodom: „Przeciw mnie nie wydołacie.“
Scena była tak dziwna, tak niepewna, że można byłoby mniemać, iż kołysze nas jakiś sen niewyraźny, zrodzony z gorączki. Dwie czy trzy gwiazdy błyszczały w tej części niebios, którą mogliśmy ujrzeć ponad górami, reszta widnokręgu była zakryta ich łonem. Takie miejsce, może wznieść uniesienie do najwyższego stopnia. Niema granic dla wyobraźni tam, gdzie dzika piękność natury nie zna wędzidła. Rodzaj zgrozy owładnie zmysłami: napełniamy duchami ciemną przestrzeń, która nas otacza, a straszliwe imię przywiązane do tych miejsc wywiera większe wrażenie, niż się sądzi. Trzeba przyznać także, że żadne miejsce na ziemi nie byłoby właściwsze służyć za tron upadłemu Archaniołowi. Duma jego zgadzałaby się dobrze z dumą czarnych skał, uwieńczonych chmurami, które [ 201 ] [ 203 ]światło księżyca powleka bladością. Serce jego rozdarte wyrzutami znajdowałoby sympatyczne oddźwięki w hałasie potoku, który igra z przeszkodami i odłamy głazów wyrzuca z wściekłością. Zawieszony nad przepaścią mógłby topić w niej wzrok swój iskrzący i pysznem okiem śledzić fale białawe, które suną, niby grobowe kamienie huraganem wleczone. Ponure jego skrzydła mogłyby się kołysać między czarnemi skałami o najeżonych iglicach, a mgła, która spływa zwolna i sinym obłokiem ślizga się po stoczach, służyćby mogła za dyadem owijający się dokoła jego czoła dumnego. Tak, jest-li na ziemi, to tam być musi.
Przypisy
[edit]
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |