»Koncert«, komedya w trzech aktach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | »Koncert«, komedya w trzech aktach |
Pochodzenie | Dusze z papieru Tom II |
Data wydania | 1911 |
Wydawnictwo | Towarzystwo Wydawnicze |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tom II Cały zbiór |
Indeks stron |
»Koncert«, komedya w trzech aktach.
Należy mówić z szacunkiem...
Autor »Koncertu« jest jednym z najmilszych pisarzy niemieckich, wie więcej od dziesięciu, umie pisać lepiej od stu. Znakomity krytyk teatralny, doskonały essaista, pierwszorzędny autor, który ma w ojczyźnie swojej to szczęście, że jego sztuki zupełnie szczęścia nie mają Wobec tego autor »Wiedenek« znajduje się nieraz we frasobliwem położeniu tego wilka z przysłowia, który nosił i którego ponieśli. A czyż może być większa radość w literackiem niebie, jak położyć »sztukę, którą napisał — krytyk teatralny?
Herman Bahr niema tedy szczęścia i bardzo mu jest chłodno zazwyczaj od ciepłych wzmianek, ile razy napisze sztukę; serdeczniej go za to przyjmują u publiczności polskiej, która się obchodzi z wiedeńskim autorem, jak z wiedeńską sypialną od Portois-Fix. Bahra zawsze się w Polsce bardzo chwali; kiedy »Koncert [ 92 ]wystawiano w Warszawie, pisał tam któryś z fejletonistów, że słychać jakby muzykę na scenie, która tętni rytmem dziarskim i pełnym animuszu... Boże! żeby też można raz w życiu usłyszeć to, co w Warszawie słyszą i widzieć jak Herman Bahr pląsa w rytmie dziarskim, jakby tańczył mazura! Bo w »Koncercie« słychać tylko, jak panienka ćwiczy gamy na starym klawikordzie.
Ale Herman Bahr jest w istocie zbyt zręczny, aby nie uwiódł przynajmniej fejletonisty; bo publiczność zawsze uwiedzie. Publiczność jest to wprawdzie istota, która się droży, ale przecież śmiechem rozbroi się ją zawsze i doskonałą sztuką mówienia, salonową sztuką, ogromnie trudną. Widz w teatrze jest to zresztą w najczęstszym wypadku takie dziecko, które się ujmuje ciastkiem, takiem ciastkiem, które z góry jest posypane cukrem, a w środku nie ma nic.
Otóż to samo jest ze sztuką Hermana Bahra: naokoło jest ślicznie, a w środku niema nic. Ale jedno drugiemu nie przeszkadza i mimo to sztuka Bahra może być miłem cackiem, które się każdemu podobać musi, jak się każdemu podoba uśmiech pełen wdzięku, śliczny wierszyk, albo figurynka z porcelany.
»Koncert« ma taki właśnie czarujący uśmiech; jest to sztuka, rozbrajająca swą pogodą i [ 93 ]weselem; słuchać jej się musi z niekłamanem zadowoleniem i radować się musi jej lekkością, wspaniale udaną. Herman Bahr bowiem umie świetnie, przy pomocy swej wielkiej kultury artystycznej, pokryć wszelką robotę; zdawałoby się, że ten człowiek ma ręce pełne brylantowych dowcipów i lekkomyślnym gestem rozrzuca je na wszystkie strony. Jeśli się jednakże pilnie wpatrzy w te przepyszne fajerwerki, musi się spostrzedz, że to wszystko stworzyła mozolna praca wytrawnego pisarza, i że w tej pisarskiej lekkomyślności wiedeńskiego autora jest więcej mozolnej staranności, aniżeli u francuskiego pisarza, który pisze historyczną tragedyę. Ciężka staranność Bahra w lekkiej jego sztuce przyprawia o podziw; wszystko zostało wykończone do ostatniego szczegółu, wypolerowane do ostatniego połysku, wycyzelowane jak jubilerskie cacko i wszystko się świeci, jak wystawowe okno. Świetny krytyk przewidział każdy zarzut, zatarł wszelkie spojenia i ślady roboty i dał rzecz formalnie wzorową, wewnątrz, jak powiedziałem, nieco pustą.
Pisząc swój »Koncert« stanął na tej wązkiej przestrzeni, od której na prawo jest komedya, a na lewo farsa i używając satyry do utrzymania równowagi, zatacza się, raz w jedną a raz w drugą stronę; raz sięga ręką po psychologiczny motyw do komedyowego arsenału, [ 94 ]raz po »kawał« do rekwizytorni z farsowymi gratami.
Wszystko to jednak czyni z niesłychanym wdziękiem, pięknie i wytwornie; z pierwszej zaraz sceny zrobił farsową karykaturę, w drugiej przybrał minę człowieka, który będzie badał jakąś tam duszę; jedną z osób swojej komedyi pouczał, że ma się utrzymywać w tonie przez pół drwiąco, a drugą, że przez pół seryo, w rezultacie zaś, w scenicznem wykonaniu, żaden z aktorów nie wiedział, która z ról przypadła jemu, więc wpatrzył się w autora i w pierwszym akcie próbował uszczknąć coś z farsy, a w drugim poważniał, jak na zamówienie. W każdym jednak wypadku widz się śmiał, a aktorowi o to szło.
Historya »Koncertu« jest naprawdę wesoła.
Profesor Gustaw Heink jest słynnym pianistą i ma niesłychane szczęście do kobiet. Rzecz jest naturalna i nie podlega dyskusyi, bo tak było zawsze od czasu, kiedy dobry Bóg stworzył przez pomyłkę fortepian. Cały tedy rój niewieści kocha się w długowłosym muzyku, który posiada przy tem wszystkiem żonę, jako — zajęcie uboczne. Powiedział on jednego dnia tej żonie, że wyjeżdża na »koncert« i pojechał w rzeczywistości do ustronnej leśniczówki, gdzie miał schadzkę z cudzą żoną.
Żona słynnego pianisty wie o tem, że ją [ 95 ]mąż okłamuje, ale jest to żona idealna, bo mądra; z uśmiechem zrezygnowanym patrzy na awantury mężowskie, bo wie, że on bez nich żyć nie może.
Mistrz pianista zna również swoją słabość, ale »cóż! — powiada — to należy do mojego fachu, a wobec konkurencyi...«
Grucha tedy w leśniczówce z żoną doktora Jury, który jest przypodobany chytremu lisowi i równie jest mądry, jak żona pianisty. Ci oboje czynią ligę świętą i rozsądnie biorą się do rzeczy.
Dr. Jura jest to filozof, chadzający w knejpowskich sandałach. Patrzy na życie oryginalnie, bo się zgadza na jego wszelkie nakazy.
Żona uciekła?
Bardzo słusznie, widocznie musiała uciec, więc on wcale nie chce jej odbierać kochankowi, chce się tylko dowiedzieć, czy kochanek ten jest cokolwiek wart, aby niedoświadczona kobieta nie doznała zawodu.
— Czemu pan nie powiedział mi prawdy? — pytają tego filozofa.
— Przecież nie było potrzeby mówienia jej...
Jest to figura wielce oryginalna i zajmująca, w tym samym stopniu, jaką był bohater w sztuce Bahra, nazwanej »Majster«. Dr. Jura zna się zresztą z Majstrem bardzo blizko i obaj nie chcą patrzeć na świat, tak jak inni. Jest to [ 96 ]figura jedna z tych, które sobie z nikogo i z niczego nic nie robią, i z których, w serdecznej wzajemności, wszyscy sobie nic nie robią; stąd ta pogodna, filozoficzna. zgoda z życiem.
Otóż dr. Jura, pogodny filozof i żona pianisty, mądra niewiasta, udali się za kochankami do ustronnej leśniczówki, udając, że się teraz oni kochają. W leśniczówce zapanowała mała konsternacya, w rezultacie zaś usiedli wszyscy w przymusowej zgodzie. Sytuacya jest oryginalna i szczerze wesoła; mężowie pomieniali żony, żony pomieniały mężów, aby się wreszcie pokazało, że inaczej być nie może tylko tak, jak było i że pianista, nałogowy uwodziciel, żyć nie może bez swojej żony, a płocha żona dra Jury żyć nie może bez dra Jury, o czem zresztą byliśmy przekonani już w drugim akcie, bo rzecz nie była trudna do odgadnięcia.
Pianista przysiągł żonie wieczystą wierność, lecz już po chwili znalazła go mądra żona w objęciach którejś z jego uczenic. Uśmiechnęła się tylko pobłażliwie, słynny zaś pianista zaczął całować rozpaczliwie podlotka, krzycząc równie rozpaczliwie:
— Cóż ja zrobię, kiedy ja muszę!
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |